googleb4f6e4125b867f46.html

20 lipca 2009

Albert Hofmann LSD, Moje Trudne Dziecko




Przedmowa

Istnieją takie przeżycia, o których większość z nas woli milczeć, gdyż nie odnoszą się do codziennej rzeczywistości i nie poddają racjonalnym wyjaśnieniom. Nie wywołują ich jakieś szczególne zdarzenia zewnętrzne, są one raczej związane z naszym życiem wewnętrznym. Najczęściej lekceważymy je, traktując jako wytwory wyobraźni, i nie dopuszczamy ich do świadomości. I nagle, w sposób niezwykły, zachwycający lub alarmujący, znane nam otoczenie ulega transformacji, ujawnia się nam w nowym świetle, nabiera wyjątkowego znaczenia. Przeżycie tego rodzaju może być słabe i ulotne jak muśnięcie powietrza, ale może też odcisnąć się głęboko w naszych umysłach.
Jedno z zauroczeń tego rodzaju przytrafiło mi się w dzieciństwie i do dzisiaj pozostało żywe w mojej pamięci. Zdarzyło się to pewnego majowego ranka nie pamiętam już, który to był rok, lecz wciąż jestem w stanie wskazać dokładnie miejsce tego wydarzenia, znajdujące się na leśnym szlaku, prowadzącym na Martinsberg, powyżej Baden, w Szwajcarii. Kiedy spacerowałem tam pomiędzy świeżo zazielenionymi drzewami, rozświetlonymi porannym słońcem i wypełnionymi ptasim śpiewem, wszystko naraz pojawiło się skąpane w niezwykle czystym świetle. Czy przyczyną tego było coś, czego po prostu wcześniej nie zauważyłem ? A może odkrywałem wiosenny las we właściwej mu postaci? Świecił najcudowniejszym blaskiem, przemawiając do serca w taki sposób, jakby chciał mnie objąć swoim dostojeństwem. Byłem wypełniony błogim poczuciem radości, jedności i bezpieczeństwa.
Nie mam pojęcia, jak długo stałem tam oczarowany. Kiedy ruszyłem dalej, przypominam sobie tylko niepokój, który poczułem, gdy blask powoli niknął. W jaki sposób tak realna i przekonująca wizja, tak bezpośrednio i głęboko odczuta, mogła się tak szybko skończyć? I w jaki sposób mógłbym się nią z kimś podzielić, do czego skłaniała mnie przepełniająca mnie radość, skoro wiedziałem, że żadne słowa nie są w stanie oddać tego, co zobaczyłem. Wydawało się dziwne, że ja, jako dziecko, zobaczyłem coś tak wspaniałego, coś, czego dorośli z pewnością nie doświadczyli, gdyż nigdy nie słyszałem, aby o czymś takim wspominali. W okresie dzieciństwa jeszcze kilka razy przeżywałem podobnie euforyczne stany podczas wędrówek przez lasy i łąki. To właśnie te doświadczenia ukształtowały zręby mojego światopoglądu i przekonały mnie o istnieniu cudownej, potężnej i niezgłębionej rzeczywistości, która pozostawała ukryta przed codziennym spojrzeniem.
Moim częstym zmartwieniem tamtych dni była wątpliwość, czy kiedykolwiek, już jako dorosły, będę w stanie podzielić się z kimś tymi doświadczeniami; czy będę miał okazję przekazać swoje wizje poprzez poezję czy malarstwo. Lecz wiedząc, że nie zostałem stworzony na poetę czy artystę, podejrzewałem, że będę zmuszony zachować te cenne przeżycia wyłącznie dla siebie. Nieoczekiwanie - nieledwie przez przypadek i dużo później, kiedy byłem już w średnim wieku, te wizyjne doświadczenia z dzieciństwa połączyły się z moimi zajęciami zawodowymi.
Chęć uzyskania wglądu w strukturę i esencję materii spowodowała, że wybrałem zawód chemika.
Ponieważ od dziecka interesowałem się światem roślin, postanowiłem specjalizować się w składnikach roślin leczniczych. Podążając tym zawodowym tropem, zająłem się substancjami psychoaktywnymi, powodującymi halucynacje, które w pewnych warunkach mogły wywoływać stany wizyjne podobne do tych spontanicznych przeżyć, które opisałem. Najważniejsza z tych halucynogennych substancji stała się znana jako LSD. Substancje halucynogenne, jako aktywne związki, będące przedmiotem znacznego zainteresowania nauki, znalazły zastosowanie w badaniach medycznych, w biologii i psychiatrii a później, zwłaszcza poprzez LSD, szeroko wniknęły w kulturę narkotykową.
Studiując literaturę związaną z moją pracą stałem się świadomy, jak wielkie i uniwersalne znaczenie posiada doświadczenie wizyjne. Pełni ono dominującą rolę nie tylko w mistycyzmie i historii religii, ale także w twórczym procesie artystycznym, w literaturze i nauce. Nowsze badania wykazują, że wielu ludzi doświadcza wizji w codziennym życiu, choć większości z nas nie udaje się rozpoznać ich znaczenia i wartości. Mistyczne przeżycia podobne do tych, które zaznaczyły się w moim dzieciństwie, nie są najwidoczniej wcale takie rzadkie. W dzisiejszych czasach daje się zauważyć duże zainteresowanie osiąganiem przeżyć mistycznych, wizyjnymi wglądami w głębszą, pełniejszą rzeczywistość niż ta, która jawi się naszej racjonalnej, codziennej świadomości. W celu przekroczenia naszego materialistycznego sposobu ujmowania świata, podejmowane są różnorodne wysiłki - nie tylko przez osoby przystępujące do wschodnich ruchów religijnych, lecz także przez zawodowych psychiatrów, którzy z głębokiego duchowego przeżycia czynią podstawową zasadę terapii. Podzielam pogląd wielu współcześnie żyjących ludzi, że kryzys duchowy ogarniający wszystkie sfery zachodniego społeczeństwa przemysłowego może być zażegnany jedynie poprzez zmianę naszego wyobrażenia o świecie. Powinniśmy pokonać materialistyczny i dualistyczny pogląd, że ludzie i środowisko są od siebie oddzieleni, oraz przyjąć do świadomości rzeczywistość ogarniającą wszystko, także doświadczające ego. Powinniśmy tym samym uświadomić sobie istnienie sfery, w której ludzie czują jedność z ożywioną naturą i z całym stworzeniem. Wszystko, co może się przyczynić do takiej fundamentalnej zmiany w naszym postrzeganiu rzeczywistości, musi w związku z tym zasługiwać na szczerą uwagę. Najważniejszymi wśród tych propozycji są różne metody medytacji, zarówno religijnej, jak i świeckiej, które mają na celu pogłębienie oglądu rzeczywistości poprzez całościowe doświadczenie mistyczne. Inną ważną, choć ciągle budzącą liczne kontrowersje, ciężką prowadzącą do tego samego celu jest użycie halucynogennych psychofarmaceutyków, posiadających właściwość zmieniania stanów świadomości. LSD znalazło takie zastosowanie w medycynie, w psychoanalizie i psychoterapii, wspomagając pacjentów w dostrzeganiu prawdziwego znaczenia ich problemów.
Celowe prowokowanie mistycznych doświadczeń, szczególnie przy użyciu LSD i podobnych związków halucynogennych, zawiera, w przeciwieństwie do spontanicznych doświadczeń wizyjnych, zagrożenia, których nie wolno umniejszać. Praktycy muszą wziąć pod uwagę szczególne skutki użycia tych substancji, a zwłaszcza ich zdolność do wpływania na świadomość, najskrytszą esencję naszego bytu. Dotychczasowa historia LSD pokazuje wystarczająco wyraźnie, jakie katastrofalne skutki mogą wystąpić, gdy głęboki efekt działania tej substancji jest niewłaściwie oceniony, gdy jest ona mylnie traktowana jako uprzyjemniający życie narkotyk. Zanim eksperyment z LSD może stać się znaczącym doświadczeniem, muszą być przedsięwzięte szczególne, wewnętrzne i zewnętrzne zabiegi. Złe i niewłaściwe użycie sprawiło, że LSD stało się moim trudnym dzieckiem.
Moim pragnieniem wyrażonym tą książką jest, aby przedstawić pełny obraz LSD, obraz jego powstania, działania, możliwości wykorzystania oraz związanych z nim niebezpieczeństw, i aby przeciwstawić się rosnącemu nadużywaniu tego niezwykłego specyfiku. Mam przez to nadzieję położyć szczególny akcent na potencjalne użycie LSD, które powinno być zgodne z jego charakterystycznym działaniem. Wierzę, że kiedy ludzie w przyszłości nauczą się rozsądniej wykorzystywać halucynogenny potencjał LSD - w odpowiednich warunkach, w praktyce medycznej i w połączeniu z medytacją - wtedy moje trudne dziecko może stać się dzieckiem cudownym.

Przedmowa do wydania kieszonkowego z 1993 roku, w 50 lat po odkryciu LSD.

W zakończeniu przedmowy napisanej osiemnaście lat temu została wyrażona nadzieja, że trudne dziecko może stać się dzieckiem cudownym, o ile nauczy się lepiej wykorzystywać swoje niezwykłe, psychiczne właściwości. LSD pozostaje jednak, jak dotąd, dzieckiem trudnym. Z początku środek ten służył niemal wyłącznie medycynie oraz badaniom biologicznym. W latach sześćdziesiątych trafił jednak na czarny rynek i stał się popularnym, masowo spożywanym narkotykiem - głównie w USA - co rodziło wiele problemów. Służby medyczne wprowadziły w związku z tym drakoński zakaz używania tej i podobnych substancji, który dotyczył także praktyki medycznej w obszarze psychologii i psychiatrii. Zakaz ten obowiązuje do dziś. Choć prywatne użycie LSD nie zanikło z wszystkimi niebezpieczeństwami i negatywnymi skutkami związanymi z nielegalnym rynkiem administracyjne restrykcje doprowadziły do zawieszenia badań medycznych, Trudności, jakie napotyka psychiatria ze strony administracji, na drodze ponownego udostępnienia medycynie tego specyfiku, nie zostały do dziś dnia przezwyciężone. Jest to trudne do zrozumienia, gdyż wyniki badań wykazują, że medyczne użycie LSD nie powoduje żadnych zagrożeń, a wykorzystanie go w psychiatrii jako lekarstwa wspomagającego terapie byłoby wskazane. Zakaz ten budzi obiekcje także i z tego powodu, że w znanych meksykańskich, magicznych narkotykach, które od stuleci były wykorzystywane w celach medycznych, znalezione zostały substancje podobne do LSD. Cenne doświadczenia związane z tymi związkami warte są więc dokładnego zbadania.
To nie przypadek, że LSD utorowało drogę do mojego laboratorium magicznym narkotykom. Wynika to ze zbliżonych skutków psychicznych, jakie wywołują magiczne rośliny i LSD, co odkryli etnolodzy i botanicy badający ich wykorzystanie przez Indian zamieszkujących południowe, górzyste tereny Meksyku. Z tego powodu ich chemiczne badania były prowadzone w tym samym laboratorium, w którym odkryto LSD. Ich analiza przyniosła nieoczekiwane rezultaty, świadczące o tym, że struktury chemiczne LSD i czynnych substancji, pochodzących z tych roślin, są bardzo podobne. LSD należy do grupy meksykańskich, magicznych narkotyków zarówno jeśli chodzi o budowę chemiczną, jak i rodzaj psychicznego oddziaływania, co stało się istotnym wnioskiem naukowym.
Przygoda związana z odkryciem LSD miała swoją niespodziewaną kontynuację piętnaście lat później, w postaci ekscytujących badań nad pradawnymi, magicznymi narkotykami. Opis tych wydarzeń zajmuje dużą część niniejszej książki.

Otto Snow - LSD-25 and Tryptamine Syntheses PDF (1998)

www.mininova.org/get/2498774

POSTER - LSD FLESH OF DEVIL

Arthur Kleps


Arthur Kleps

Summary
In 1960, Arthur Kleps was working as a school psychologist when he had a strong visionary experience on 500 mg of mescaline sulfate which he had ordered through the mail. After sending Timothy Leary a copy of his Neo-Psychopathic Character Test, Kleps was invited to visit Leary, Richard Alpert and Ralph Metzer who had moved to the Millbrook Estate.

In 1964 Kleps was fired from his position after writing a paper about marijuana. He then bought a piece of property in the Adirondacks and founded the Neo-American Church. He played the role of "Chief BooHoo, the Patriarch of the East" for the psychedelic church, a title intended to remind him not to take himself too seriously. The church used LSD and peyote as its sacrament and modelled itself vaguely after the Native American Church. After a long court case, the authorities eventually ruled that while native americans were allowed to take peyote within the context of religious ceremonies because it was traditional, the Neo-American church was not allowed that right because, in their eyes, the religious connection was being used as an excuse.

In 1967 Kleps moved to Millbrook and lived there for a year before it was dissolved due to police pressure in 1968. Timothy Leary described Kleps as a "mad monk". While living at Milbrook, Arthur Kleps was dosed one morning on a large dose of LSD and underwent a mystical experience. He eventually documented his adventures there in his book Millbrook. Unfortunately, Kleps also has a reputation for anti-semitic tendancies and at one point was kicked out of the Netherlands on this charge. Art Kleps died in 1999.
Author of (Books)
# Milbrook: A Narrative of the Early Years of American Psychedelianism [online version] (1975)
# The Boo Hoo Bible: The Neo-American Church Catechism and Handbook (1971)
Author of (Articles)
# Synchronicity and the Plot (1966)

Neo-American Church.T.LEARY: TRIP z PAULEM KRASSNEREM


The Neo-American Church was founded in 1966 by Arthur Kleps.[1] It's clergy, known as the Boohoos, claimed LSD as a sacrament. One of the church's ministers, Judith H. Kuch, was arrested and put on federal trial on narcotics charges in 1968. The judge ruled that the church rituals did not merit protection under the First Amendment as he could find no evidence of "a religious discipline, a ritual, or tenets to guide one's daily existence."[2] The result is in contrast to the use of peyote by the Native American Church which had been given government sanction.[3]
-------------------------------------------------------------------------------------
T.LEARY:

TRIP z PAULEM KRASSNEREM
przekład: Robert Palusiński

KRASSNER: Będę się starał stawiać przed Tobą takie kwestie, o jakie wcześniej nie byłeś jeszcze pytany.

LEARY: Okay, a ja będę starał się udzielać ci takich odpowiedzi, jakich wcześniej nie wygłaszałem.

K: Czy sądzisz, że nie zostałbyś zwolniony z Harvardu za "nieobecność bez usprawiedliwienia", jeżeli nie przeprowadzałbyś eksperymentów z LSD, które spowodowały nieprzychylne komentarze?

L: Oczywiście, że nie.

K: Masa ludzi pali marihuanę po prostu z tego powodu, że odczuwają przyjemność, żeby być "na haju". Czyżbyś się od nich odżegnywał, prowadząc w swojej sprawie linię obrony, zbudowaną na prawie do wolności wyznawania religii?

L: Ci ludzie mają pełne prawo do obrony swojego sposobu używania marihuany, czy LSD, jako środka poprawiającego samopoczucie. Pościg za szczęściem jest zagwarantowany w pierwszym zdaniu Deklaracji Niepodległości, na której została zbudowana ta republika. Ale większość ludzi stosujących LSD lub marihuanę, aby być "na haju", w rzeczywistości nie wie jak to robić, ponieważ nauka i dyscyplina ekstazy jest prawdopodobnie najbardziej wymagającą yogą o jakiej mogę sobie pomyśleć.

Osoby, które krytykują moje zastosowanie Pierwszej Poprawki - czyli wolności wyznania i praktykowania religii - w celu obrony palenia przeze mnie marihuany i używania LSD, po prostu nie rozumieją co znaczy religia lub mają bardzo wąski Zachodni, Protestancko-Katolicko-Żydowski sposób pojmowania religii.

Niezmierny wpływ na moją filozofię życia miały studia nad filozofią i religią wschodu. To, czego w sposób oczywisty nie potrafią pojąć Amerykanie, bez względu na ich wyznanie, to fakt że celem orientalnych religii jest być na haju, poddać się ekstazie, dostroić się, podłączyć się, skontaktować się z niewiarygodną różnorodnością, pięknem, formami życia, pulsującym znaczeniem organów zmysłowych i znacznie bardziej skomplikowanym, przyjemnym i pełnym objawienia przekazem, płynącym z energii komórkowej.

Dla Hindusa, zagadnienie duchowości jest sprawą wnętrza.

Różne sekty religii Wschodu używają różnych metod i różnych organów ciała, w celu odnalezienia Boga. Sziwaici używają zmysłów, wyznawcy Wisznu zajmują się wiedzą zawartą w komórkach, kontaktując się z nieskończonym strumieniem wiedzy reinkarnacyjnej, którą biochemicy mogą zwać proteinową wiedzą kodu DNA; Buddyjskie podręczniki traktujące o rozszerzaniu świadomości dotyczą światła, białego światła pustki, ekstatycznej unii, która przybywa gdy jesteś całkowicie podłączony, poza zmysłami, poza ciałem.

Kolejne nieporozumienie dotyczące religii i mojego powoływania się na Pierwszą Poprawkę wynika z instytucjonalnej i zakorzenionej w umysłach ludzi Zachodu koncepcji Religii. Ludzie, którzy używają marihuany i LSD we własnych domach i ogrodach, powiadają: "Co to może mieć wspólnego z religią?" Ponieważ religia oznacza dla nich księży, Biblię, kościoły, szkółki niedzielne, sekty, reguły i regulacje.

Dla większości ludzi Wschodu najważniejszą świątynią ich religii jest ich własne ciało. Twoim schronieniem jest twój własny dom. Twoim kapłanem lub nauczycielem, albo guru, jest ktoś z kim żyjesz i dzielisz większość radości i frustracji codziennego życia.

Jest jeszcze jeden aspekt tej religijnej definicji wewnątrz-komórkowego doświadczenia: wymaga on czasu, treningu, praktyki i zdyscyplinowania w rzeczywistym używaniu twoich organów zmysłów, tak abyś był zdolny skoncentrować się na własnych komórkach; aby przemieszczać świadomość z jednego rodzaju ekstazy do innego, potrzebujesz wiedzy i przewodnictwa.

Aby naprawdę używać instrumentu swojego ciała i jego milionów zmysłowych i komórkowych kamer, w które jesteś wyposażony, potrzebujesz know-how i na Wschodzie, takie techniczne podręczniki nazywają się su-trami yogi lub są opisami religijnych objawień.

Tak więc, spontaniczne podłączanie się w domu, za pomocą trawy lub LSD, może być przyjemne, a nawet odkrywcze. Większość ludzi ponosi klęskę, próbując zwrócić uwagę na możliwości układu nerwowego, komórek oraz na moc środków psychodelicznych, takich jak marihuana i LSD, usiłując wniknąć w tę złożoną realność.

K: Przypuśćmy że wygrasz swoją sprawę, jakie może to mieć implikacje dla tych palaczy marihuany, którzy nie zechcą stosować argumentu swobody wyznania jako środka obrony?

L: Tak się złożyło, że zostałem inicjowany przez Hinduskiego guru, ale można się przyłączyć do Neo-American Church Arta Kleps\'a, możesz wraz z żoną ogłosić swoją własną religię. Jest masa precedensów. Sąd Najwyższy stwierdził, że praktyki i przekonania religijne są sprawą indywidualną. Ateista, który wierzy w pacyfizm, może być uznany za osobę zwolnioną ze służby wojskowej ze względu na przekonania religijne. To była epokowa decyzja sędziego Douglasa. Nie chcę występować jako adwokat, ale ...

K: Lenny Bruce tak zrobił, dlaczego nie ty?

L: Lenny tak zrobił, więc dlaczego ja miałbym tak zrobić? Chciałbym powiedzieć twoim czytelnikom, że należy im pozostawić możliwość wypracowania własnego rozwiązania i jeżeli będą w nie wierzyć, to wygrają.

Wielką lekcją, jaką wynosisz z LSD, z kontaktu z twoimi komórkami, to fakt, że każde pokolenie musi na nowo inscenizować cały epos ewolucji i żyć pełnią życia, w której jesteś całością i sekwencją. Jeżeli tego nie zrobisz, będziesz się miotał w paśmie wyzwań i możliwości.

Musisz być Mojżeszem, musisz wykuć swój własny kod etyczny. Musisz być biskupem Berkeley i musisz wykuć swoje rozwiązanie problemu materii i idei. Musisz być Platonem. Wszystkie rady, jakie przeczytałeś w podręcznikach są starą konserwą, statyczną i pozbawioną znaczenia.

Musisz walczyć w obronie swojej własnej religii, ponieważ każdy człowiek w dziejach ludzkości musi to zrobić. Większość ludzi w przeszłości, większość Amerykanów nie zdaje sobie z tego sprawy i nie ma woli ku temu.

W moim przypadku, walka przebiega z udziałem unikalnej konstelacji aktywności, w które się zaangażowałem - i jest to cholernie dobry przypadek - ale chciałbym usłyszeć, że każdy palacz trawy, który rzeczywiście rozumie możliwości energii jakich doświadcza, oraz że dostępność mocy tej łagodnej, inhalowanej rośliny jest rzeczą konstytucyjnie zagwarantowaną.

Jeżeli ktoś tego nie rozumie, to pali trawę nie dla "haju", ale z powodu odgrywania społecznej roli hipisa i jeżeli jest to poziom na jakim pragnie pozostać, to zmierza do odlotu i nie będzie chciał podjąć walki w swoim przypadku, w swoim umyśle lub z prawem.

K: Czy nie sądzisz, że wygranie przez ciebie sprawy na gruncie wolności religijnych wykluczy legalne prawo do palenia marihuany właśnie dla odlotu?

L: Strategia w moim przypadku nie jest oparta wyłącznie na walce o religijne przekonania. Tutaj są poruszane trzy zagadnienia:

Moje prawo do osiągania duchowych celów, przy pomocy metod i strategii, które mają dla mnie sens - to jest religia.

Numer dwa. Mam prawo do zdobywania wiedzy - nie tylko z tego powodu, iż jestem psychologiem, ale ponieważ psycholog powinien czynić to (większość z nich tego nie robi), co powinien robić każdy człowiek - starać się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi? Pogoń za wiedzą.

Trzecim czynnikiem na jakim opiera się moja obrona prawa do palenia marihuany, to prawo do życia w moim domu, wychowywania moich dzieci i prowadzenia życia rodzinnego zgodnie z moimi najlepszymi przekonaniami i świadomością.

Na tyle długo, na ile żadna z tych trzech rodzajów aktywności - religijnych, naukowych, osobistych - nie będzie powodować szkód otaczającym mnie osobom.

Prawnicy wzięli pod uwagę przede wszystkim numer jeden, czyli zagadnienia duchowe albo religijne, ponieważ jako adwokaci chcą wygrać sprawę i wynika to z długiej tradycji wolności religijnej w naszym kraju. Stąd jest to sprawa nadrzędna.

Odbyłem kilka narad z adwokatami. Mówiłem; "Cóż, wolałbym się oprzeć na kwestiach naukowych, ponieważ większość mojego dorosłego życia poświęciłem na badanie tego zagadnienia". Odpowiedzieli mi; "Tak, ale ty w rzeczywistości opisałeś całkowicie nowe reguły w tej dziedzinie".

Prawa konstytucyjne powinny gwarantować prawo do zdobywania wiedzy, jak to ma miejsce w przypadku religii. Jeżeli otrzymasz prawo do wychowywania dzieci i życia rodzinnego w sposób jaki wybierzesz, to może cię to doprowadzić do Dziewiątej Poprawki, która jest ogólnikowym, konstytucyjnym prawem do prywatności, ale każdy z tych tematów wymaga niezmiernie wielkiej wiedzy prawniczej i adwokaci wybrali aspekt religijny, przyznając że aspekty naukowy i osobisty, będą jeszcze mieć kiedyś swój dzień w sądzie.

Nie mogę podejmować walki we wszystkich przypadkach i nie mogę też penetrować wszystkich dwuznaczności i białych plam konstytucyjnego prawodawstwa, ale mój przypadek będzie pierwszym z wielu zwycięstw w walce o wszystkie prawa konstytucyjne, które dotyczą tego zagadnienia, jeżeli chcesz palić marihuanę z żoną, gdyż dzięki temu wasz seks jest bogatszy we wrażenia albo jeżeli jesteś dzięki temu lepiej dostrojony do muzyki, albo jeżeli dzięki temu bardziej cieszysz się pracą w ogrodzie, masz konstytucyjne prawo to uczynić. Ale ja i moi prawnicy nie możemy walczyć o każdy z takich przypadków.

Postrzegamy to jako szeroko zakrojoną kampanię na rzecz swobód obywatelskich i tak, jak to próbuję wytłumaczyć moim Wpisującym przyjaciołom, wszystko w życiu przebiega krok za krokiem, komórka za komórką, musicie wygrywać sprawę za sprawą. Przewiduję, że będą miały miejsce setki spraw cywilnych, dotyczących osobistego prawa do zmiany stanu świadomości, dokładnie w określonym i zadysponowanym przez daną jednostkę celu.

Widzisz, nie aspiruję do miana prawnika, ale mam komórkowe, intuicyjne wyczucie, gdzie prawo - które jest niezbędne do ochrony społeczeństwa - musi się zatrzymać i gdzie rozpoczyna się indywidualny rozwój - który jest niezbędny dla istnienia społeczeństwa.

K: Twoi przyjaciele hippisi będą cię oskarżać o umywanie rąk, ponieważ - jak powiedziałeś - któregoś dnia przejdzie przez sąd przypadek broniony na podstawie prawa do palenia marihuany przez małżeństwo w celu pogłębienia doznań seksualnych - i wiesz, dlaczego mieliby z tego powodu zawierać małżeństwa?

L: Dzisiaj prokurator okręgowy przed całym sądem przesłuchiwał moje dzieci, pytając o zwyczaje dotyczące spania w moim domu, tak więc już w to wdepnęliśmy i jestem pewny, że tak się to będzie odbywało.

K: Zastanawiam się nad tym, czy to co mógłbym nazwać twoją formą mistycyzmu, nie jest li tylko semantyczną różnicą pomiędzy nami. Zakładam, że istnieją jedynie indywidualne świadomości; czy wierzysz w to, że Bóg - lub jeśli wolisz uniwersum -jest świadomy swojej egzystencji?

L: Myślę, że istnieją znakomite i złożone harmonie na wielu różnych poziomach energii we wszechświecie i ta harmonia pociąga za sobą świadomość przeplatania się życia organicznego i nieorganicznego. Myślę zatem, że ten niewiarygodny proces ewolucji nieustannie sam siebie zaskakuje, sam siebie zadziwia, jest samozachwycający i samouwalniający się z tego co się dokonuje. Ale czy jest jeden centralny komputer, który to planuje albo może to wszystko podsumować w jednej chwili? Nie sądzę.

K: Gdy mówisz "zadziwiający sam siebie, samozachwycający", zakładasz istnienie świadomości tego co się dzieje.

L: Ale to jest poza kontrolą. To jest świadomość, nie tego co jest czynione, ale świadomość tego co się wydarza. Bóg istnieje na każdym z poziomów świadomości.

Na poziomie werbalnym, symbolicznym, Bóg jest słowem b-ó-g, które stanowi centrum werbalnej sieci słownej mandali.

Na poziomie twoich zmysłów, Bóg jest centralnym brzmieniem lub centrum twojej mandali zmysłów -jest jeżeli wolisz - centrum orgazmu.

Na poziomie komórki, Bóg jest kodem DNA, ponieważ jak to opisują biochemicy, DNA ma wszystkie atrybuty, które przypisujemy Bogu: wszechpotężną, wiecznie - zmienną inteligencję, dalece większą od ludzkiej, która nieustannie manifestuje się w przeróżnych formach. Oto co kod genetyczny robił przez dwa miliardy lat.

Następnie wielce wykształceni biofizycy, tacy jak Andrew Cochran mówią nam, że w tak zwanej materii nieorganicznej - w strukturach molekularnych i atomowych - odbywa się ten sam proces, że na tym poziomie Bogiem jest jądro atomu i że jest zawsze niewidzialne, Bóg jest zawsze czymś najmniejszym i najbardziej centralnym...

K: Może zatrzymaj się, zanim zapędzimy się w zbyt wielką abstrakcję. To o co chciałbym cię teraz zapytać dotyczy takiej kwestii: dotarły do mnie relacje, że rozmawiasz z drzewami, chciałbym wiedzieć czy drzewa słyszą co do nich mówisz?

L: No cóż, słyszę co drzewa mówią do mnie. Słucham drzew. Nie wiem tego czy one mnie słyszą. Musisz zapytać drzewa. Myślę, że one słyszą.

Mieliśmy kiedyś fachowca - ogrodnika w małym sadzie w Millbrook, który mówił o ścięciu jabłoni, które wcześniej przycinałem i do których mówiłem kilka lat temu. Jabłonie były stare i dawały niewiele kwaśnych jabłek, więc fachowiec miał rację. Chciał w tym miejscu posadzić masę karłowatych jabłoni i zarobić sporo pieniędzy.

Rozejrzałem się wokół i powiedziałem: "Zdajesz sobie sprawę z tego, że to bardzo szkodliwy rodzaj konwersacji?"

"Tak, drzewa mogą usłyszeć, co nie?"

Odpowiedziałem: "Zauważ, że nie powiedziałem niczego, oprócz słów ochrony i przyjaźni wobec tych drzew. Nie ma z mojej strony potwierdzenia dla tych działań..."

Tak, słucham drzew i słyszę co one mówią i myślę, że one słyszą co ja mówię. Nie tego, co ja mówię, ponieważ drzewa nie mówią po angielsku, lecz drzewa są świadome co ja im robię i co robię w ich otoczeniu.\' Nie \'mam na myśli siebie jako Timothy Leary\'ego. One nie mówią tym językiem.

K: Słuchaj, jesteś głuchy na jedno ucho, a więc jeżeli leżysz z dobrym uchem przyłożonym do poduszki, nie możesz uchwycić dźwięków - nie możesz słyszeć drzewa albo jakiejś osoby. Zatem, jeżeli drzewo nie ma uszu, w jaki sposób odbiera wiadomości?

L: Drzewo nie mówi przy użyciu fal dźwięku. Gdy słucham drzewa, nie słucham uchem. Gdy mówię do drzewa, nie mówię słowami albo językiem.

K: Ale naprawdę wierzysz w to, że drzewo ma świadomość?

L: Tak. Gdy przechadzam się po ogrodzie albo po polach w Millbrook, jestem przekonany o tym, że świat roślin jest świadomy mojej obecności i wysyłam wibracje przechwytywane przez rośliny.

K: A czy ktoś inny może wysłać inne wibracje?

L: Tak.

K: A zatem może być coś prawdziwego w starym przesądzie, mówiącym o wpływie menstruującej kobiety na wzrost roślin?

L: Myślę, że jest to możliwe. Na marginesie chciałbym dodać, że zrobiliśmy przegląd tak zwanych przesądów i pierwotnych wierzeń i odkryliśmy, że bazują one na wiedzy komórkowej.

Lecz to, co w praktyce wprawia nas w największe zakłopotanie, to fakt, że kod DNA, który zaprojektował ciebie, nie różni się tak bardzo od kodu DNA tworzącego drzewo. Istnieją pewne oczywiste różnice w końcowym etapie tego projektu, ale obie wstęgi tych żywych protein w swym projekcie sięgają do wspólnych źródeł.

K: Ale bez mózgu nie miałbym świadomości ... czyżby taka przesłanka nie znajdowała u ciebie akceptacji?

L: Drogi Pawle, każda komórka w twoim ciele ma wyostrzoną świadomość, odbiera energię, ma dostęp do wiedzy, którą gasi umysłowy, czołowy-płatowy, symboliczny aspekt, uważany przez ciebie za normalny stan świadomości, stanu czuwania.

Nazwałeś mnie mistykiem i mógłbyś nazwać sam siebie racjonalistą. Zgadzam się z tym, jesteś racjonalistą ponieważ polegasz głównie na symbolach. Jesteś przenikliwym i pięknie analizującym osobnikiem. Ale ja nie uważam siebie za mistyka; uważam siebie za rzeczywistego realistę, ponieważ akceptuję empiryczne dowody biochemii, oraz intuicyjne, eksperymentalne dowody płynące z tego, czego nauczyłem się podczas 300 sesji LSD.

Umysł Pawła Krassnera ma około trzydziestu lat, ale są w nim systemy energii, ułatwiające działanie, matryce i zasoby pamięci wewnątrz komórek i układu nerwowego, które liczą setki milionów lat, które posługują się językiem i polityką znacznie bardziej skomplikowaną niż angielski i polityka współczesnych Demokratów i Republikanów.

To co odkrywamy w sferze badań nad umysłem, jest tym co mikrobiologowie odkrywali 300 lat temu dzięki wynalezieniu mikroskopu. Dokonali niesamowitych odkryć polegających na tym, że życie, zdrowie, rozwój każdej z form organicznego życia, bazuje na komórce, która jest niewidoczna.

Nigdy nie widziałeś komórki; co sądzisz o tym? A jednak jest to klucz do wszystkiego, co się przydarza żyjącemu osobnikowi. Chcę po prostu powiedzieć, że niektóre rzeczy z punktu widzenia mentalnego, psychologicznego, nie ogarniają wiedzy zawartej wewnątrz układu nerwowego, niewidocznej dla symbolicznego umysłu, wiedzy, która determinuje niemal wszystko.

I nie sądzę, że jest to rodzaj mistyki - chyba, że nazwiesz mistykiem kogoś, kto spogląda w mikroskop i opowiada ci o rzeczach dla których brakuje ci symbolicznych przedstawień. Podobnie jest z przykładem astronoma, który odkrył kwazar i spekuluje na jego temat.

K: W porządku, jednak nie uważam za racjonalistę kogoś, kto jest przywiązany do symboli. Myślę, że zgodzimy się co do sztuczności symboli.

L: Tak.

K: Chcąc rozszerzyć tę kwestię, trzeba powiedzieć, że można by wziąć za nienormalnego czy też wolnego - komórkowego - używając twoich metafor - kogoś, kto mógłby ... najbardziej krzykliwym przykładem tu będzie, powiedzmy, naplucie na krucyfiks w celu wykazania, że symbol sam w sobie jest wyłącznie artefaktem.

L: Tak, ale ja uważam się za racjonalistę w innym sensie, ponieważ wierzę, że człowiek stoi przed wyzwaniem rozwinięcia nowych systemów symboli, potrzebnych dla nowych poziomów wewnętrznej świadomości. Podobnie jak musieliśmy rozwinąć nowe systemy symboli dla niewidzialnego, nieoznaczonego świata, który został dla nas otwarty wraz z odkryciem mikroskopu. Dzisiejsze zadanie, to rozwinięcie systemu symboli dla nowych niewidzialnych światów, które otwierają się dla nas dzięki psychodelicznym dragom.

Przywykliśmy stosować wiele systemów symboli na poziomie makroskopowym. Używamy jednego systemu symboli dla szachów, innego dla baseballu, innego dla polityki. Jest zatem konieczne wykształcenie odmiennego systemu symboli dla każdego z poziomów świadomości.

Kolejnym fascynującym wyzwaniem jest splecenie tych wielopoziomowych systemów symboli razem w symfoniczną harmonię, gdzie wybierzesz makroskopowy symbol, który określi zmysłowy orgazm, harmonizując w tym momencie z dialektem komórkowym - uzyskując w ten sposób niezakłócony przepływ.

I tak jak poczucie humoru pozwala na konfrontację wyników dwóch różnych gier - zachowań, co powoduje nasz śmiech, istnieje także kosmiczne poczucie humoru, w którym zestawisz razem niestosowne symbole z różnych poziomów. Tak więc wszystkie te gierki, jakie przeprowadzamy w naszym socjalno-mentalnym świecie możemy rozkosznie skomplikować i zmultiplikować w fascynującej różnorodności, gdy dorzucimy do nich nowe systemy symboli, wynikające z wielu zmysłów i nieskończonej liczby komórkowych dialektów.

K: To wszystko ma jednak wydźwięk kosmicznej ironii. Ponieważ zostajemy odcięci od wiarygodnych źródeł dostaw LSD, zaczyna się rozwijać czarny rynek, czego rezultatem jest pogorszenie jakości produktów, tak wiec niektóre osoby mogą rozpoznać u siebie jedynie stan zaawansowanego "haju", może wyższego niż po trawie, ale nigdy nie doświadczą wglądu w poziomy tej rzeczywistości, o której opowiadasz.

L: Jakoś mnie to nie przeraża.

K: Z wyjątkiem tego, że ktoś może pomyśleć: "Musiałem postąpić w niewłaściwy sposób".

L: Każdy, kto kupuje LSD na czarnym rynku i zakłada przy tym, że dostaje dokładnie to co zachwala sprzedawca (dopóki nie pozna sprzedawcy), jest naiwny.

Albo osoba, która wzięła LSD w otoczeniu, które jest obrzydliwe i pozbawione harmonii czy to będzie klinika psychiatryczna, czy jakaś melina lub przybudówka, również jest głupia i naiwna.

Nie mogę brać za to odpowiedzialności albo poświęcać energii na opiekowanie się rzeką lamentujących przypadków, wynikających z nieprzygotowanych i głupio zorganizowanych sesji LSD. Więcej niż ktokolwiek na świecie, podczas moich odczytów, aż do skrajnego wyczerpania, mówiłem ludziom o tym, by mieli świadomość tego co czynią.

K: Rozpatrując sprawę z drugiej strony czy istnieje możliwość przedawkowania?

L: Nie. Nie ma takiej rzeczy jak przedawkowanie LSD. Śmiertelna dawka jest nieznana. Oczywiście, im większa dawka, tym mocniejsze jest pierwsze uderzenie. Ale kolejną piękną sprawą dotyczącą LSD jest to, że nie da się przeprowadzać zawodów na ilość spożytego kwasu. Na wyższych poziomach, gdy przekroczysz 100, 200 gamma, takie współzawodnictwo traci sens.

Jeżeli ktoś kupuje kostkę cukru i stwierdza, że daje ona "haj" taki jak po trawie, powinien zdać sobie sprawę, że wchłonął około 25 lub 50 gamma, co doprowadza go do poziomu zmysłów, czym z kolei powinien się radować, nie zaś odczuwać, że dzieje się coś niewłaściwego ze mną, że nie mogę odnaleźć Boga w pigułce - a więc: co jest grane? Zdrowy rozsądek i troskliwe przygotowanie, bezpiecznie przeprowadzi cię przez takie dylematy.

W początkach naszych badań nad LSD, wszyscy zmagaliśmy się z tymi problemami. Gdy pomyślisz o lekkomyślnie podejmowanym ryzyku tych nieprzygotowanych ludzi, którzy odlatywali w płócienne - drewnianych samolotach zbudowanych przez braci Wright, to stwierdzisz, iż było to kompletne szaleństwo, ale oni to zrobili i mieli prawo to robić, wiedząc że wystawiają się na śmiertelne niebezpieczeństwo.

W pierwszych latach naszych poszukiwań, w celu określenia dawki i charakteru jej działania, brałem wszystkie rodzaje przedziwnych dragów, pochodzących z Mórz Południowych i z Ameryki Południowej, czy z Maroka.

Dawni ludzie, którzy odkryli mikroskopy, zanim naprawdę nauczyli się nastawiać ostrość soczewek, mieli do czynienia z różnymi wadami i różną mocą soczewek. Nie istnieje zabezpieczenie i gwarancja całkowitego bezpieczeństwa w życiu, zatem realistyczne nastawienie, postawa naukowa, polega na sprawdzaniu, rozpoznaniu, porównaniu, na nieustannym poznawaniu, ponieważ jedyna droga uczenia się, to droga prób i błędów.

K: Ostatnio wygłaszałem odczyt w Harvard Law School i ktoś zapytał mnie o sprawę pięcioletniej dziewczynki, która przez przypadek zjadła kostkę cukru z LSD, zostawioną w lodówce przez jej wujka. Odpowiedziałem, że po powrocie do szkoły napisała piosenkę zatytułowaną "My Trip".

L: Naprawdę?

K: Nie, żartowałem, ale znamienne jest, że zauważyłeś, iż mogłoby to być możliwe.

L: W sprawie tej dziewczynki, trzeba przede wszystkim podkreślić fakt, że wróciła do szkoły i została wypisana ze szpitala bez jakichkolwiek oznak świadczących o ubytku zdrowia. Skandalem w tej sprawie nie jest postawa tego biednego wujka, który zostawił swoją kostkę i został wpędzony w poczucie winy i oskarżony o zbrodnię; skandalem w tej sprawie jest polityczne wykorzystanie tego przypadku przez lekarzy i prokuratorów okręgowych, którzy rozsyłali dramatyczne oświadczenia o niebezpieczeństwie i "zrujnowaniu życia".

Nie wiemy jaki efekt mogło to wywrzeć na dziewczynce, ale zgodnie ze wszystkimi znanymi nam dowodami, można stwierdzić, że jej reakcja na LSD zależała w całości od nastawienia dorosłych w jej otoczeniu i że po odkryciu, że wzięła LSD, powinni potraktować to jako rzadką sposobność; wyłączając ich strach, ich poczucie winy, ich egotyzm, role złych matek, złych wujków, złych ojców i winni spędzić następne 12 godzin będąc naprawdę z tym dzieckiem. Mogłoby to być wspaniałe doświadczenie.

Nawet w okolicznościach bezlitosnego zawleczenia tej biednej dziewczynki do szpitala, płukania żołądka - co nie ma medycznego uzasadnienia, jako że LSD wchłania się bardzo szybko i podlega bardzo szybkiemu metabolizmowi (oczywiście jeżeli pominiemy dobre samopoczucie lekarzy, którzy wypompowywali zawartość żołądka dziewczynki) - nawet na przekór temu wszystkiemu, były chwile gdy ona na przemian śmiała się i płakała. Cóż, mógłbym to zrozumieć; czułbym się tak samo.

Pomimo tego brutalnego traktowania i samolubnego umywania rąk, przez niemal wszystkich uczestników zajścia - nie mogę komentować postawy wujka i rodziców, ponieważ nie wiem co robili - chociaż oficjele z publicznej służby zdrowia, bronią swoich interesów i używają tego przypadku jako części swojej kampanii, nadal nie ma powodów, by nie wierzyć w to, że ta dziewczynka w przyszłości nie stwierdzi, iż było to wielkie doświadczenie i że będzie się stawała bardziej podatna na podłączenie się i dostrojenie się w przyszłości. Jest na to o wiele większa szansa, niż na to, że odniesie jakieś szkody, pomimo emocjonalnej brutalności jakiej została poddana.

K: Czy myślisz, że pewnego dnie będzie się dawało dragi dzieciom?

L: Przewiduję, że generalnie środki psychodeliczne będą stosowane we wszystkich szkołach, w niedalekiej przyszłości jako pomoce naukowe - nie tylko takie dragi jak marihuana i LSD, w celu uczenia dzieci jak efektywnie używać organów zmysłów i wyposażenia komórkowego, ale także nowe i mocniejsze psychochemikalia, jak RNA i inne proteiny, które naprawdę doprowadzą do rewolucyjnych zmian w koncepcjach dotyczących nas samych, oraz edukacji.

Tak więc idea napisania pracy semestralnej o twoim pierwszym tripie, nie jest wyłącznie science fiction, to w zasadzie już się dzieje. Ludzie powinni nauczyć się używania swojego układu nerwowego i komórkowego wyposażenia, zanim zostaną nauczeni czytania, pisania i technik symbolicznych. Jeżeli nie będziesz wiedział jak się posługiwać swoim wrodzonym wyposażeniem, staniesz się uzależniony i ograniczony przez symboliczne artefakty.

Mam zamiar mieć więcej dzieci i powiem ci, że nie chciałbym wkładać im symboli do głów - nie będę trzymał wszystkiego z dala od nich, ale nie zamierzam wciskać im symboli dopóki nie będą mieć dziesięciu, dwunastu, może piętnastu lat.

Nie będę ich zachęcał do czytania książek. Będę ich zachęcał do dostrojenia się do ich własnego wewnętrznego słownika i komórkowej Biblioteki Kongresu. Zanim zetkną się ze sztucznymi symbolami - które mają tylko 200-300 lat - nauczę je jak żyć na sposób podobny zwierzętom i stworzeniom natury, rozpoznając i komunikując się z energiami dookoła nich. Moje dzieci odczuwają to w ten sam sposób i być może postąpią tak ze swoimi dziećmi.

K: Czy mógłbyś określić jakiś limit wieku, w którym dziecko mogłoby wziąć LSD?

L: Myślę, że to trzeba sprawdzić. LSD powinno być zastosowane w momencie, gdy system symboli dziecka ulega skostnieniu, ponieważ to czego dokonuje LSD, to ułatwienie oderwania się od symboli i przegrupowanie tego systemu. Nie ma na to jeszcze dowodów, ale mam nadzieję, że nastąpi to w przyszłości.

K: (Scena II: Millbrook, tydzień później) Oto typowe pytanie reportera: Co sądzisz na temat oskarżenia jakie padło dzisiaj rano w Poughkeepsie w związku z zarzutem posiadania przez ciebie marihuany?

L: Prawie nie miało to na mnie wpływu. Bardziej byłbym zainteresowany wynikiem trzeciego meczu Metsów, prawdopodobnie z tego powodu, że nigdy nie dojdzie do procesu oraz że nie mam zamiaru angażować się w prawnicze zawiłości.

K: Wracając do Millbrook myślałem o twojej drugiej żonie. Zakładam, że braliście LSD razem - wdrukowywując wzajemnie swoje uczucia każdego tygodnia - wzmacniając głębię waszego związku. Aliści małżeństwo się rozleciało podczas podróży poślubnej....

L: Jak już mówiłem podczas mojego procesu w Laredo, gdy pytano mnie, kto dał mi trawę, odpowiedziałem, że chętnie opiszę moje własne doświadczenia, ale nie chcę czynić żadnych komentarzy, które dotyczą innych ludzi. Jakikolwiek komentarz dotyczący mojego małżeństwa, musiałby dotyczyć także kogoś, kto jest mi bardzo drogi i uświęcony, kogo prywatność nie powinna zostać pogwałcona.

K: Doceniam to. Kwestia, którą chciałem poruszyć, to skuteczność (albo w powyższym przypadku jej brak) wdrukowania (imprinting) pod wpływem LSD.

L: Chętnie porozmawiam o efektach wdrukowania w relacjach interpersonalnych. Uważam to za najważniejszy aspekt pośród wyzwań stawianych przez LSD - sprawa wdrukowania i przedrukowania (reimprinting).

Za każdym razem, gdy bierzesz LSD, całkowicie zawieszasz posługiwanie się systemem symboli, który wytworzyłeś w sobie przez długie lata społecznego uwarunkowywania. Wpadasz w wir różnych poziomów neurologicznej i komórkowej energii, która nieustannie płynie i podlega zmianom.

Twój symboliczny umysł włącza się i wyłącza. Nigdy nie tracisz umysłu podczas sesji LSD. On wciąż tam jest, ale jest jednym z wielu tysięcy rozbłyskujących fleszy aparatów fotograficznych. To oczywiste, że halucynacje po LSD lub paranoja zdarza się wówczas, gdy symboliczny umysł blokuje się na jakimś aspekcie sesji LSD i definiuje go jako nową rzeczywistość, która może być pozytywna lub negatywna.

Gdy sesja LSD ma się ku końcowi, zaczyna się przedrukowywanie. Jest to przełomowy moment sesji LSD, ponieważ powstaje nowy obraz twojego ja, świata i ludzi z otoczenia, zarówno tych rzeczywistych jak i przywoływanych z pamięci. Jest to szczególnie delikatne, ponieważ to czego dokonujesz w tym okresie wdrukowania, to wytwarzanie nowej perspektywy siebie i innych ludzi. Jest to także bardzo zdradliwe, ponieważ możesz wyjść z sesji LSD z całkiem odmiennym obrazem siebie.

Jeżeli sesja LSD była mikroskopowym odkryciem twoich wad i nie jesteś wystarczająco doświadczony, aby być zdolnym do odpuszczenia sobie tego, a także do zaakceptowania tych aspektów siebie, jako fragmentarycznych części wielkiego, wciąż - zmieniającego się obrazu, możesz popaść w depresję. Stworzyłeś zły obraz siebie. To przyczynia się do depresji po LSD, która może trwać wiele dni, a nawet miesięcy.

Możesz także wytworzyć w sobie negatywny obraz LSD i wyjdziesz z sesji mówiąc: "Nigdy więcej". A zatem, zadaniem numer jeden jest zawarcie neurologicznego kontraktu z samym sobą, polegającym na tym, że nie będziesz brał pod uwagę zbyt ostatecznie i zbyt dogmatycznie żadnego z obrazów jaki wytworzysz, albo jaki się pojawi w czasie sesji, ponieważ przyrzekłeś sobie ćwiczyć wielokrotnie jogę LSD, nie poddając się li tylko z powodu stworzenia złego obrazu. Jeżeli tak postąpisz, stracisz możliwość kontynuacji użytkowania swojej neurologicznej kamery.

To samo jest prawdziwe, jeśli przeprowadzasz sesję z kimś innym, zwłaszcza z żoną albo osobą z którą jesteś w związku. Istnieje całkowita możliwość, że z każdej sesji LSD możesz wynieść negatywny obraz drugiej osoby. Możesz przejść z kimś przez wiele sesji, ale 13 sesja będzie miała wydźwięk horroru.

Po czymś takim, z powodu tej ostatniej fatalnej sesji, naturalną reakcją jest stwierdzenie: "Cóż, nigdy więcej nie będę brać LSD z tą osobą". Z punktu widzenia etyki neurologicznej, jest to pogwałcenie zasad gry. Kontrakt neurologiczny powinien zawierać klauzulę zezwalającą na kontynuowanie sesji, dopóki nie dojdzie się do punktu, gdzie oboje jesteście przeświadczeni, że poznaliście już wszystkie związane z tym tereny wewnątrz siebie, oraz w związku.

K: Jest taki facet, nie będę wymieniał jego nazwiska, który brał LSD i kontynuował odgrywanie swojej roli profesjonalnego stratega w Pentagonie. ...

L: Dlaczego nie chcesz wymienić jego nazwiska?

K: Nie chciałbym go zdradzać.

L: A czy ja mogę?

K: Jeżeli chcesz, to proszę.

L: Herman Kahn.

K: Czy nie pogwałciłeś jego prywatności?

L: To nie jest tajemnica. Ja nie dawałem mu LSD. Wiele osób które znam, mówiło mi o tym, że bierze LSD.

K: Być może każdemu mówił o tym w tajemnicy.

L: Czy nie sądzisz, że nadszedł czas, aby podzielić się z oczekującym światem, nazwiskami prominentnych ludzi, którzy brali LSD?

K: Jeżeli uważasz, że jest to etyczne, to sądzę, że czas nadszedł.

L: Oto dlaczego podziwiam Steve\'a Allena. Chociaż nie porzucił swoich przyziemnych zajęć, odważył się powiedzieć publicznie w telewizji, że brał LSD i że było to najważniejsze doświadczenie w jego życiu.

W zeszłym tygodniu zeznawałem przed senacką Komisją ds. przestępczości nieletnich. Z wielu powodów zabrałem ze sobą syna i córkę, aby siedzieli obok mnie. Byli ze mną w więzieniu, wraz ze mną deportowano ich z wielu krajów, razem ze mną byli stawiani w stan oskarżenia, a zatem równie dobrze mogli przeżyć wraz ze mną paranoję senackich przesłuchań; lecz byli także żywym przykładem dwojga młodocianych przestępców - moja córka, osiemnastoletnia, w tej chwili ma poważny wyrok na karku, a mój szesnastoletni syn był dziesięciokrotnie aresztowany i więziony.

Podczas tych przesłuchań, policyjny kapitan (Alfred Trembly) z Los Angeles wpadł w ten sam posępny taniec, jaki się odbył z udziałem jego agentów dokonujących aresztowania podczas sesji LSD. Czytał historię sprawy: "Dostaliśmy cynk od informatora o odbywającym się na plaży, niedaleko Los Angeles party, połączonym ze spożywaniem LSD. Dwóch moich agentów odkryło dwóch mężczyzn, siedzących nad brzegiem morza i gapiących się na ocean. Gdy agenci podeszli i zostali zauważeni przez tych mężczyzn, ci ostatni uklękli, a po zbliżeniu się agentów, podejrzani zwrócili się do nich mówiąc: "Kochamy was". W tym momencie albo wkrótce po tym, owi mężczyźni rzucili się do wody i moi oficerowie zmuszeni byli wskoczyć w kipiel, aby ratować ich życie".

Podczas tych przesłuchań siedziałem koło moich dzieci i gdy była opowiadana kolejna z tych, tak zwanych potwornych historii, odchylaliśmy się do tyłu mówiąc: "Ależ oczywiście my rozumiemy dokładnie jak i dlaczego takie, wysoce harmonijne i naturalne zachowania mogły się przydarzyć, jak na przykład padnięcie na kolana przed dwoma oficerami policji".

Stwierdziłem, że senator Dodd i senator Kennedy byli pod większym wrażeniem tych horrorowych historyjek, niż pod wrażeniem moich zeznań poruszających filozoficzne i polityczne zagadnienia. Moje zeznania wyglądały na banalne i akademickie i dlatego zasugerowałem, że na następne przesłuchanie mógłbym przytoczyć szereg zebranych przeze mnie przypadków.

Jeden mógłby mówić o tym jak Bob Wilson, twórca ruchu Anonimowych Alkoholików mówił wielu swoim przyjaciołom, że LSD jest naturalnym i skutecznym lekiem na alkoholizm.

Albo mógłbym opowiedzieć interesujący przypadek Chucka Dedericha, twórcy Synanonu - co nie jest na marginesie tajemnicą. Opowiadał on reporterom, że wgląd i impuls, który uleczył go z alkoholizmu i doprowadził do stworzenia jedynej instytucji leczącej z uzależnienia heroinowego, pochodził właśnie z sesji LSD.

Albo mógłbym opowiedzieć historię Hermana Kahna, który jest często źle rozumiany, gdyż Herman nie jest strategiem wojennym, ale zajmuje się planowaniem obrony cywilnej. Herman oświadczył, iż jest jednym z nielicznych Amerykanów, którzy przypatrywali się gołym okiem możliwościom broni atomowej i zajmuje się opracowywaniem rozwiązań na wypadek zaistnienia takiej przerażającej możliwości. Być może, to jego sesje LSD dały mu wiedzę i odwagę do zajmowania się tym. I nawet jego zwrot "spazm wojny", który dla intelektualnego ucha liberała brzmi makabrycznie, jest pełną mocy, komórkową metaforą opisującą zdarzenie, któremu tylko taka fraza, sama w sobie, "spazm wojny" może zapobiec.

Lub mógłbym przypomnieć Senatowi i Amerykanom Cary Granta, którego pierwsze dziecko urodziło się gdy miał lat sześćdziesiąt, dzięki powrotowi do zdrowia i potencji, przypisywanemu przez niego właśnie LSD.

Albo mógłbym wspomnieć Henry Luce\'a i Clare Boothe Luce, których siła i zdolności nie mogą być nie zauważone, a którzy zajmowali się kwestiami religijnymi i wielokrotnie brali LSD.

K: Czy nie za bardzo uogólniasz problem przepaści międzypokoleniowej?

L: W zeszłym tygodniu zeznawałem przed komisją senacką. Zostałem zaproszony przez senatora Dodda z czułym i pełnym poszanowania komentarzem. Zacząłem czytać moje krótkie oświadczenie, które mówiło o zerwaniu komunikacji pomiędzy pokoleniami, pomiędzy osobami w średnim wieku i młodzieżą. Gdy zbliżałem się do końca, Teddy Kennedy - który nieoczekiwanie wrócił z miasta, by się pokazać na transmitowanych przez telewizję przesłuchaniach, - przerwał mi mówiąc: "Panie Leary, nie rozumiem o czym Pan mówi". Dokładnie!

K: To dlatego, że nie wie z którym pokoleniem ma się identyfikować.

L: To szczególny problem o którym mówiłem, niemożność porozumienia. Ale przyczyną przeszkodzenia mi przez Edwarda Kennedy\'ego była jego oczywista wrogość. On nie wiedział o czym mówi. Nie zbadał sprawy, ponieważ mogę podjąć wyzwanie na wielu poziomach, w wielu tematach. Wyglądało to na nieprzygotowany i instynktowny atak ze strony Teddy\'ego Kennedy\'ego ponieważ czuł, że znajduje się na niepopularnej, odbierającej-głosy wyborców pozycji.

Przeszkodzono mi ponieważ ciągle powtarzałem, że pozycja jaką ktoś zajmuje w sprawie kontrowersji dotyczących LSD i wolności seksualnej jest, w głównej mierze uzależniona od wieku. Sąd Najwyższy składający się z siedemnastolatków nigdy nie skazałby Ralpha Ginzburga.

K: Myślę, że się mylisz. To zależałoby od tego, jacy byliby to siedemnastolatkowie. Ci których my znamy, pewnie by go nie skazali, ale nie sądzę że jest to jakiś pewnik....

L: Oczywiście, że jestem w błędzie, ponieważ Teddy Kennedy jest jednym z najmłodszych członków senatu, od którego możnaby oczekiwać, że będzie najbardziej wyczulony na pełne nadziei potrzeby i impulsy młodego pokolenia. Udowodnił swoją wrogą postawę, podczas gdy senator Dodd, chociaż znacznie starszy, wykazał się kurtuazją, połączoną niestety z dezorientacją.

K: Dr Nathan Kline stwierdził na łamach "Newsweeka": "Pod wpływem narkotyków takich jak trawa, możesz popaść w taki stan emocjonalny, który ci podpowie, że kochasz wszystkich, a świat jest wspaniałym miejscem. I jeżeli ktoś zechce pójść z tobą do łóżka, to będzie to kolejne wspaniałe doświadczenie warte przeżycia. Ciąża staje się najczęstszym skutkiem ubocznym palenia trawy." Zgodnie z tym co powiedziałeś, jeżeli ktoś jest w kontakcie ze swoimi komórkami - przy pomocy, lub bez udziału środków rozszerzających świadomość - powinien także wiedzieć kiedy poczyna dziecko. Jak mógłbyś pogodzić tę sprzeczność?

L: Trawa nie podłącza cię do twoich komórek; trawa podłącza cię do twoich zmysłów. Jest prawdą, że marihuana jest fantastycznie efektywnym afrodyzjakiem i osoby, które rozumieją działanie marihuany, mogą wspólnie tkać symfonię wzrokowych, dźwiękowych, węchowych, smakowych, dotykowych doznań, czyniąc z miłosnego aktu przygodę, przy której gaśnie wyobraźnia pornografów.

Nie ma to nic wspólnego z zachodzeniem w ciążę.

Zanim uwierzymy opowieściom dr Kline o marihuanie, chciałbym zasugerować możliwość zapytania go czy kiedykolwiek ją palił, oraz czy przeprowadzał poważne badania nad działaniem tego fascynującego i świętego dragu? Odpowiedź oczywiście brzmiałaby: "nie".

Chciałbym powiedzieć, że narkotykiem, który cię oszałamia, oślepia i pozbawia świadomości jest alkohol. Alkohol osłabia zahamowania - ludzie stają się agresywni, bezkrytycznie miłujący lub wrodzy sobie, żenująco użalający się nad sobą albo ekspansywni. Alkohol stymuluje emocje społeczne i dobrze wiadomo, że jest kuszącym środkiem, ułatwiającym kontakt seksualny z kobietą.

Nie ma to nic wspólnego z rozszerzeniem zmysłów, jakiego doznaje się po marihuanie. Alkohol przytępia zmysły, redukuje wszystko do gruboskórnych zapasów. Muszę powiedzieć, że pod wpływem alkoholu poczęto więcej nieplanowanych dzieci, niż pod wpływem wszystkich innych środków. Będąc pod wpływem marihuany, gdy twoje zmysły są uwrażliwione, nie będziesz mieć ochoty iść do łóżka z gruboskórnym uwodzicielem.

K: Jednakże niektórzy osobnicy, w celu uwiedzenia stosują marihuanę zamiast alkoholu.

L: Tak, lecz jest to znacznie wyższy poziom zalotów. Nie jest to wcale uwodzenie, jest to wysoce zawiłe, delikatne, wrażliwe poszerzenie komunikacji. Jeżeli przedstawisz zapitego faceta dziewczynie, która pali marihuanę, nic się nie wydarzy, oprócz przerażonego wycofania się ze strony palacza marihuany.

K: Według "Wall Street Journal", "Środki halucynogenne, włącznie z LSD, dołączyły do gazów paraliżujących i licznych broni bakteriologicznych, w amerykańskim arsenale broni chemicznej i biologicznej...."

L: Fascynującą sprawą związaną z LSD, jest to że wszyscy chcą go kontrolować.

Osobnik, który nie chce go używać, pragnie przejąć nad nim kontrolę, żeby nikt inny nie mógł go stosować. Gliny chcą zabrać LSD młodym i wsadzić ich do więzień, aby utrzymać nad tym kontrolę. Naukowcy chcą go do swoich badań; psychiatrzy chcą go jako dodatku do psychoterapii. Tuziny pastorów mówiło mi: "To jest autentyczne doświadczenie religijne, ale używanie go w innym kontekście niż cele duchowe jest świętokradztwem". Artyści chcą go kontrolować, aby dostać Nagrodę Nobla.

Bez względu na to dlaczego oni chcą go stosować, jakich zysków ma przysporzyć jego zastosowanie, wszyscy chcą mieć kwas w swoich rękach. I moim zdaniem, w jednej kwestii, wszyscy mają rację; że każdy powinien go mieć w swoich ciepłych rączkach, bez względu na to po co miałby go stosować.

Podczas przesłuchań w senacie padło jeszcze jedno, dotyczące LSD stwierdzenie, gdy senator Dodd powiedział: "Cóż, ten produkt musi znaleźć się pod kontrolą, ponieważ jak rozumiem, jest bez zapachu, bez koloru, i ..." - zaczął się wiercić, więc powiedziałem: "Bez smaku, senatorze Dodd." A on dodał - "O, tak, bez smaku."

Powiedziałem też: "Senatorze Dodd, on jest w dodatku za darmo. Może pan zrobić 20000 dawek LSD za ok. sto dolarów, co oznacza, że LSD jest tańszy od czystej wody" - i w tym momencie podniosłem szklankę wody. Odrzekł: "To kolejny powód dla którego powinniśmy poddać go kontroli." Ja zaś odpowiedziałem: "Tak senatorze, to kolejny dowód wskazujący na niemożność uzyskania nad nim kontroli".

K: Zawsze się śmieję gdy jestem "na haju".

L: Śmiech jest zdecydowanie przeciwwskazany.

K: Kilka lat temu mówiłeś mi, że ruch wolnościowy w Berkeley wpisał się w konwencję gry wymyślonej przez administrację i policję oraz że studenci mogliby znacznie bardziej wstrząsnąć establishmentem pozostając po prostu w swoich pokojach i zmieniając swój układ nerwowy. Czy teraz, będąc zaangażowany w walkę z prawem, dalej tak to odczuwasz?

L: Tak. Każda akcja zewnętrzna lub społeczna, dopóki nie jest oparta na rozszerzonej świadomości, jest działaniem przypominającym zaprogramowanego robota - włączając w to polityczne akcje w obronie LSD i marihuany.

Zauważ, że nie sugerowałem tradycyjnej politycznej akcji w obronie marihuany i LSD. Jestem zaangażowany w prawne działania zmierzające do zabezpieczenia mnie i innych ludzi przed pójściem do więzienia. Ale nie jestem w żaden sposób przywiązany do tych prawniczych harców.

Moja rada dla mnie i innych ludzi, w szczególności młodych to: podłącz się, dostrój się i odpadnij. Przez odpadnięcie rozumiem nie przywiązywanie się do skostniałych, zewnętrznych społecznych rozgrywek i działań. Ale odpadnięcie musi się najpierw zamanifestować wewnętrznie zanim zaistnieje zewnętrznie. Nie mówię dzieciakom, by porzucały szkołę, nie mówię ludziom, by rzucali pracę. To jest nieunikniony rozwój w procesie podłączania się i dostrajania się.

Z reguły wszystkie społeczne decyzje są podejmowane pod wpływem symbolicznego nacisku - symbolicznych reakcji. Większość mężczyzn i kobiet, którzy odpadli od świeckiego stylu życia, stając się mnichami i mniszkami, zrobiło to pod naciskiem problemów seksualnych lub społecznego molestowania. Takie decyzje są ślepe i nieuświadomione.

Społeczeństwo amerykańskie jest szalonym i destrukcyjnym przedsiębiorstwem. Ale zanim zajmiesz jakąś pozycję w odniesieniu do tego społeczeństwa, musisz uzdrowić swoje wnętrze. Potem odpadaj - nie w akcie buntu - ale w akcie harmonii.

Moje uwagi na temat studenckiej rebelii, a nawet ruchu na rzecz praw obywatelskich, wynikały z tego przeświadczenia. Nie jestem zainteresowany studencką rebelią wymierzoną w uniwersyteckie autorytety, mającą na celu poprawę funkcjonowania uniwersytetów, ponieważ jest to niemożliwe. Nie sympatyzuję z ruchem na rzecz praw obywatelskich, mającym ambicję "podniesienia" poziomu życia kolorowych do poziomu życia amerykańskiej klasy średniej.

Uniwersytet jest instytucją obkurczającą świadomość i każda próba przekazania większej władzy i odpowiedzialności studentom, zaowocuje wzrostem zbiorowego szaleństwa. Największą nadzieją ostatnich 10 lat jest rozwój fenomenu odpadnięcia. Jest to unikatowe zjawisko w historii ludzkości.

Od tysięcy lat, celem dzieci ludzi ubogich, zepchniętych na polityczny margines, było zdobycie lepszego wykształcenia, gdyż edukacja oznacza władzę, bogactwo, kontrolę. I teraz, po raz pierwszy w historii, mamy pokolenie, które odpada - wstrząsająco ekscytujący, rewolucyjny symptom.

Oznacza to, że wielu młodych ludzi wyłącza się z gry o władzę i przejęcie środków kontroli.

Myślę, że młodzi ludzie, zamiast pikietować budynki uniwersyteckiej administracji, powinni najpierw podłączyć się, potem dostroić się, a potem wymaszerować z kampusów. Chociaż darzę wielką sympatię osoby palące karty powołań do wojska, myślę że lepsze od tego byłoby pozostanie w domach, w psychodelicznych świątyniach i spalenie banknotu dolarowego. Albo, jak to ironicznie zasugerował John Bircher, spalenie swojej legitymacji ubezpieczenia społecznego.

K: Chciałbym porównać "Spring Grove Experiment", który oglądaliśmy w TV z twoim komentarzem o podłączaniu się i odpadaniu. Jeden z pacjentów, alkoholik, otrzymywał LSD w ramach psychoterapii i w wyniku jego kuracji i wyleczenia - na tyle na ile było to pokazane w programie - zamiast "odpaść", wręcz przeciwnie, wpadł on w objęcia społeczeństwa.

L: Dokładnie. Poszedł do szkoły wieczorowej, uczył się - wszystkich tych rzeczy - księgowości i dostał dobrą posadę. (Leary wydobył z siebie jakiś dziwny dźwięk.)

K: Nie wiem jak to zapisać.

L: B- r-e-u-o-o-o-g-h! Oto co właśnie powiedziałem, oznacza to śmiech boga Wisznu z tego kosmicznego horroru.

Sanford Unger (psychiatra z tego CBS-TV - show) wziął po raz pierwszy LSD u mnie w domu w Newton, pięć lat temu. W połowie sesji, usiadł w pokoju i powiedział do mnie coś, co brzmiało mniej więcej tak: "Whoooooosh! Co teraz poczniemy? Dokąd z tym pójdziemy? W jaki sposób przekażemy to ludziom?"

Istnieje kilka sposobów, w jaki możesz rozpoznać któregoś z naszych absolwentów w profesji LSD. Jeżeli siedzi on na podłodze ze swoim pacjentem, to jeden z naszych absolwentów. Jeżeli trzyma pacjenta za rękę lub pozostaje z nim w fizycznym kontakcie - dotyku, to jest to jeden z naszych absolwentów. Jeżeli używają religijnych i filozoficznych metafor, to są to nasi absolwenci. I wszystkie te rzeczy były zauważalne podczas tego programu. Podejście psychiatrów sprzedających psychodeliczne doświadczenie, jest jak sprzedawanie Chrystusa, ponieważ On czyni cię szczęśliwszym, dając ci lepszą pracę, pozwalającą więcej zarobić. Każdy odbiera przekaz płynący z LSD na takim poziomie, na jaki jest dostrojony jego aparat odbiorczy i nie wnoszę żadnych obiekcji co do odpowiedniego stosowania LSD w leczeniu schorzeń psychicznych. Chociaż jest to postępowanie ograniczone i krótkowzroczne, w sposób oczywisty wyrzuca to więcej osób w średnim wieku poza nawias (w znaczeniu odpadnięcia) niżbym to ja zrobił; ja przerażam i straszę ludzi w średnim wieku.

Zauważyłeś, że temat tego TV - show był skierowany bezpośrednio w centrum neuroz osób w wieku średnim - brak sensu życia, niemożność porozumienia się z mężem, poczucie pustki i fałszu, odczucie permanentnego nieudacznictwa, pytania typu: "Czy mogę umrzeć i ponownie się odrodzić?" To są duchowe i psychologiczne problemu wieku średniego, a dr Sanford Unger i jego współpracownicy z TV dokładnie wyczuli i efektywnie mówili na temat tych stwarzających cierpienie dylematów.

K: Czego nauczyłeś się w trakcie swoich duchowych poszukiwań w Indiach?

L: Spędziłem cztery miesiące mojego miodowego "miesiąca" w małej chatce, na grzbiecie górskim z którego widać było Himalaje. W chatce nie było prądu, gazu, czy bieżącej wody. Wynajmowałem ją od Kościoła Metodystów, który dostarczył mi również muzułmańskiego kucharza. Raz w tygodniu, wracając z wyprawy po zakupy do wioski, kucharz przynosił mi wałeczek attaru, czyli haszyszu, wielkości palca.

Był to jeden z najbardziej pogodnych i produktywnych okresów mojego życia. Spędzałem przynajmniej dwie godziny dziennie na medytacji, z czego jedna godzina wspomagana była zastosowaniem tego znakomitego, uprawianego w wiosce i ręcznie rolowanego haszyszu. Jeden dzień w tygodniu, podobnie jak ma to miejsce od sześciu lat, przeznaczałem na sesję LSD. Dwie godziny dziennie poświęcałem na lekturę Lamy Anagarika Govindy piszącego o I Chingu i jodze tybetańskiej. I kilka godzin dziennie myślałem o tym w jaki sposób człowiek może powrócić do harmonijnych interakcji z przyrodą.

Podczas tego okresu opracowałem bardzo szczegółowe zapiski i plany na następne 500 lat. Jest to ciekawa rzecz dotycząca człowieka, ludzkiego umysłu i ludzkiej intelektualnej aktywności. Rzadko, o ile w ogóle, ludzie tworzą plany dotyczące przyszłości, które wybiegają poza zakres ich życia. Aktualnie w Ameryce dodajemy sobie odwagi poprzez czczenie i podziwianie takich dalekowzrocznych organizacji jak Rand Corporation, która planuje nasz militarny system obronny na 10 lat naprzód. W ciągu ostatnich stu lat, ludziom nazwanym działaczami ochrony przyrody, sporadycznie udawało się wybłagać u legislatorów zwrócenie uwagi na gwałt, dokonujący się na naszych rzekach, lasach, preriach i powietrzu. Dopiero niedawno uznano tych ludzi za ekscentryków, wizjonerów i dobroczyńców.

Przed wyjazdem do Indii, rozmawiałem z wieloma osobami, zajmującymi się planowaniem strategicznym w naszym intelektualnym establishmencie - na przykład z wysokimi urzędnikami Xeroxa i IBM - i zapytałem ich, kto zajmuje się planami na przyszłość? Chińscy komuniści? Rosjanie? My? Możliwe i mam nadzieję że prawdopodobne jest, iż istnieją tajne agencje rządowe, ale ja osobiście w to wątpię. Co więcej, podejrzewam, że jeżeli w ogóle są robione takie plany, to dotyczą one najniższego poziomu imperialistycznej polityki.

Moją ambicją jest być najświętszym, najmądrzejszym, opływającym w największe dobrodziejstwa współcześnie żyjącym człowiekiem. Może to zakrawać na megalomanię, ale nie widzę powodów dlaczego tak miałoby być. Nie widzę powodów dlaczego każdy z twoich czytelników nie miałby mieć takich ambicji? Czym innym próbujesz być? Prezydentem, albo dyrektorem departamentu, albo właścicielem tego, czy tamtego? K: Ale dlaczego by nie odpaść nawet od tego?

L: Jestem gotów. I co robić? Musisz mi zaproponować lepszą grę.To było moim wyzwaniem przez ostatnich sześć lat. Jestem gotów porzucić LSD w momencie spostrzeżenia, że ktoś zasugeruje mi udział w grze, która jest bardziej ekscytująca, bardziej obiecująca, bardziej ekspansywna, bardziej ekstatyczna. Powiedz mi Paul, co to może być, a zdejmę buty i podążę za tobą.

K: Przypuśćmy, że zasugeruję ci udział w lepszej grze - do której jeszcze rok temu nie miałem kwalifikacji, ponieważ wcześniej nie brałem LSD, jednak do dziś zdarzyło mi się to trzy razy, co dało mi śmiałość, by zapytać cię - czyż nie byłoby lepszą grą, idealną, robienie tego wszystkiego bez LSD?

L: Tak, to jest część mojego planu. LSD ... czym jest LSD? LSD nie jest rzeczą, dragiem. LSD jest po prostu kluczem otwierającym zmysłową, komórkową i przedkomórkową świadomość, pozwalającą płynąć i istnieć w harmonii z tymi różnymi poziomami.

Jeżeli zrozumiemy jak wychowywać dzieci, aby nie były uzależnione od symboli, oraz aby nie były uzależnione od takich ogłupiających narkotyków jak telewizja, alkohol, wówczas nie będziemy potrzebować LSD. Przyroda zawsze wytwarza lekarstwo na rozwijające się choroby.

Chorobą, która dzisiaj przygniata i uciska naszą planetę jest ludzka zachłanność i manipulujący symbolami umysł i właśnie na tę przypadłość zostało nam dostarczone lekarstwo. Nie mam złudzeń. Nigdy nie rościłem sobie prawa do LSD. Jest to po prostu cząsteczka, która wyewoluowała dokładnie w tym momencie, w którym była potrzebna.

Młode pokolenie potrzebuje LSD żeby leczyć plagę symboli. Ich dzieci nie będą potrzebować LSD, oprócz przypadków chorób umysłowych. W kolejnym pokoleniu, chorzy na umyśle będą ci, którzy będą wykazywać uzależnienie od symboli i władzy.

Niektórzy wizjonerzy, myślą że zaczniemy zabijać tych członków naszego gatunku, którzy wykażą uzależnienie od władzy i aparatów kontroli w przyszłości. Ja tak nie myślę. Sądzę, że leczenie z użyciem LSD przywróci im na powrót harmonię.

Ale trzecia - licząc od teraz - generacja nie będzie potrzebować LSD. Czwarte pokolenie, będzie w tak doskonałej harmonii z każdą molekularną, komórkową, nasienną i zmysłową energią, że LSD okaże się zbędne.

K: Czy nie ignorujesz natury człowieka?

L: Co rozumiesz przez pojęcie "natura człowieka"?

K: Pomimo zdolności do kooperacji i współczucia, rozumiem przez to wulgarność, dążenie do władzy, agresywność, antagonizmy, wrogość, które w rzeczywistości...

L: Kto ci powiedział co jest "w rzeczywistości..."

K: Opisuję to co istnieje w mojej percepcji.

L: Nieszczęściem w ostatnich latach w rozwoju człowieka, jest to, że te jednostki które są uzależnione od władzy, albo dążą do jej zdobycia, do kontroli i mordu, usiłowały zabić delikatnych, harmonijnych, otwartych ludzi. Ale im się to nie udało; zepchnięto tylko tych ostatnich do podziemia. Aktualny spazm kontroli, władzy i mordu nie jest naturą człowieka.
Przypisy:

l Przedruk z The Realist, wrzesień 1966 r.

motto

24 kwietnia 2009

Grof Stanislav - Poza mózg

Bartłomiej Dobroczyński
Topografia pewnej rewolucji światopoglądowej

Polski czytelnik otrzymuje po raz pierwszy do ręki książkę Stanislava Grofa, psychiatry urodzonego w 1931 roku w Pradze, który na świecie cieszy się już od dawna sporą, choć niejednoznaczną, a nawet kontrowersyjną sławą. Publikacja ta ma w jego dorobku naukowym szczególne znaczenie, można by ją porównać do przełożonego na język polski Punktu zwrotnego, austriackiego fizyka Fritjofa Capry – na którego zresztą Grof często się powołuje. Książki te posiadają podobny charakter – apologetyczny, interdyscyplinarny oraz syntetyczny zarazem – co powoduje, że jawią się one jako niezwykle ambitne próby sformułowania całościowej wizji nowego naukowego paradygmatu – takiej tezy bronią obaj uczeni – który właśnie powoli wyłania się z plątaniny pomniejszych teorii oraz wyników badań szczegółowych, i który ma nieuchronnie zapanować w niedalekiej przyszłości.

W każdej z przywołanych książek mamy do czynienia z realizacją niemal takiego samego scenariusza. Ich autorzy, zażywający już sławy za swe uprzednie publikacje – Capra za Tao fizyki, zaś Grof za Obszary ludzkiej nieświadomości – postanowili spojrzeć na przedstawione w nich wyniki poprzez pryzmat innych nauk (a nawet dyscyplin duchowych) i sprawdzić czy to, co sami osiągnęli, jest normalnym etapem sprawnie działającej nauki, czy też – na co od początku chyba liczyli – wyniki te, wespół z danymi z odmiennych obszarów wiedzy, układają się w jakąś większą całość, nowy wzór – dobitnie sugerujący pojawienie się na arenie dziejów nowego światopoglądu, który winien zastąpić stare i już nieadekwatne wzorce myślowe2. Jak łatwo się domyślić, Grof i Capra różnią się co do używanych argumentów i sposobów rozumowania, natomiast ich ostateczne konkluzje są nieomal identyczne: głoszą oni zgodnie, że wyczerpał się właśnie dotychczasowy kartezjańsko-newtonowski model interpretacji rzeczywistości i na jego miejsce wkracza powoli, z wielkimi oporami, ale jednak nieubłaganie, nowa i bardziej adekwatna, holistyczna, organiczna i duchowa wizja kosmosu, która otwiera przed nauką oraz całą ludzkością fascynujące perspektywy.

Dzięki przekładom swoich najważniejszych książek na język polski, Capra jest autorem stosunkowo u nas popularnym, a zainteresowany jego poglądami czytelnik może łatwo zaczerpnąć informacji bezpośrednio u samego źródła. W tym miejscu wypada więcej uwagi poświecić samemu Grofowi, a zwłaszcza złożonemu kontekstowi kulturowemu, w którym kształtowały się jego naukowe i pozanaukowe przekonania, gdyż poza wąskimi kręgami specjalistów, jest on w Polsce postacią niemal zupełnie nie znaną. Grof jest równocześnie osobą w świecie nauki na tyle wyjątkową i niejednoznaczną, że zanurzenie się w jego twórczość "bez żadnego wstępnego komentarza" może u nieprzygotowanego czytelnika wywołać zaskoczenie, a nawet wzbudzić znaczny opór.

To, co stanowi o niejednoznaczności Grofa jako uczonego, polega nie tylko na tym, że jest on autorem bardzo fascynującej, choć przy tym niezwykle kontrowersyjnej koncepcji ludzkiej psychiki, ale – i przede wszystkim na tym – w jaki sposób się jej dopracował. Jest to bowiem koncepcja, która w swym pierwotnym kształcie powstała niemal w całości na bazie empirycznych badań nad halucynogennym narkotykiem o nazwie LSD; o samym zaś Grofie zaczęło być w świecie głośno w momencie, gdy jako lekarz po raz pierwszy zaczął używać tego środka w terapii terminalnej, a więc mającej przygotować nieuleczalnie chorych na śmierć. Z kolei jako eksperymentator, Grof zasłynął dzięki posiadaniu jednej z największych na świecie dokumentacji z zakresu badań empirycznych nad tą zagadkową substancją. Jak twierdzi, samodzielnie przeprowadził około 3000 doświadczeń z użyciem LSD (przede wszystkim na swoich pacjentach, najpierw w Czechosłowacji, a potem w USA, ale także na sobie), a oprócz tego ma dostęp do następnych 2000 raportów z podobnych badań. Jednak, co trzeba wyraźnie podkreślić, Grof nie był wcale ani pionierem badań nad środkami halucynogennymi, ani też pierwszym w świecie zwolennikiem używania LSD w psychoterapii, ani nawet pierwszym, który głosił, iż LSD pozwoli zrozumieć ludzką psychikę oraz wzniosłe duchowe przeznaczenie człowieka. Tym, co korzystnie wyróżnia Grofa spośród jego poprzedników, jest wieloaspektowość i szczegółowość proponowanej przez niego koncepcji oraz rozległość horyzontów intelektualnych. Aby zatem zrozumieć kontrowersyjne idee czeskiego psychiatry, trzeba najpierw cofnąć się nieco w czasie po to, aby zapoznać się z okolicznościami powstania LSD, oddźwiękiem, jaki fakt ten wywołał w świecie nauki, następnie historią mistyki instant oraz fenomenem psychologii transpersonalnej – czeski badacz jest bowiem jednym ze współtwórców tego kierunku oraz – wespół z Kenem Wilberem – jego najbardziej znaczącym przedstawicielem.

Ecclesia psychedelica: kościół psychodeliczny?

LSD jest to popularny skrót niemieckiej nazwy, która w całości brzmi Lyserg Saure Diathylamid, czyli dwuetyloamid kwasu lizerginowego (czasami w literaturze można spotkać się też z określeniem kwas lizerginowy lub lizergowy) . Substancja ta została po raz pierwszy wytworzona w Szwajcarii, w 1938 roku przez Alberta Hoffmana, chemika związanego z farmaceutyczną firmą Sandoz. W 1943 roku Albert Hoffman przypadkowo wprowadził do swego organizmu sporą dawkę kwasu lizerginowego i przeżył głębokie doświadczenie egzystencjalne o wszelkich znamionach epizodu psychotycznego. Opisał je w szczegółowym raporcie, a firma Sandoz, po zapoznaniu się z jego treścią, postanowiła wypuścić LSD na rynek w charakterze kontrowersyjnego leku. Z analizy przeżyć występujących po zażyciu owego specyfiku, wyprowadzono wniosek, iż LSD będzie się znakomicie nadawać do dwóch celów medycznych. Po pierwsze wiec, zalecano użycie LSD w tzw. terapii psycholitycznej, w której środek ten miał pomagać pacjentom psychiatrycznym w przypominaniu sobie zapomnianych zdarzeń z wczesnego dzieciństwa. Po drugie, w środowiskach psychiatrycznych uważano wtedy powszechnie, że istota oddziaływania LSD (oraz innych środków halucynogennych) na układ nerwowy sprowadza się do wywołania u zażywającego narkotyk człowieka – wprawdzie odwracalnych, ale jednak autentycznych – objawów choroby psychicznej. Sądzono wiec, że można by podawać LSD personelowi szpitali psychiatrycznych po to, aby zapoznał się on z wewnętrznym światem pacjentów psychotycznych. Miało to znacznie poprawić zrozumienie psychiki tych ostatnich oraz efektywność całego procesu leczenia.

Jednak już w latach pięćdziesiątych zaczęły pojawiać się doniesienia i relacje odrzucające "halucynogenny" model działania LSD oraz proponujące inne teoretyczne ustalenia. Doniesienia te pochodziły z kręgów poetów i pisarzy oraz tzw. niezależnych badaczy (independent searchers) o klinicznej i fenomenologicznej orientacji, którzy zaczęli twierdzić, iż narkotyki halucynogenne są tak naprawdę raczej swoistym instrumentem umożliwiającym lepsze poznanie i zrozumienie procesów psychicznych, niż substancją powodującą jedynie zaburzenia w poczuciu tożsamości, halucynacje i utratę kontaktu ze światem zewnętrznym. Ściślej biorąc, to wtedy pojawiły się pierwsze sugestie, iż LSD może się przyczynić do zrozumienia zupełnie innych fenomenów kulturowych, niż mroczne światy kreowane przez demony paranoi, depresji czy schizofrenii. Coraz większa liczba eksploratorów nowych regionów doświadczenia twierdziła, że LSD stanie się w niedalekiej przyszłości niezastąpionym środkiem do poznawania tajników życia psychicznego człowieka zdrowego, wehikułem prowadzącym do zrozumienia meandrów współczesnej estetyki (szczególnie jeśli chodzi o "nowe malarstwo" czy "nową muzykę") oraz – i to stało się największym kamieniem obrazy" – pozwoli na przeniknięcie tajników religii oraz doświadczenia mistycznego.

W wielu kulturach – od zarania dziejów do czasów współczesnych – możemy bez trudu natrafić na ślady rytualnego spożywania psychodelików w celu wywoływania wizji, doznania oświecenia, skontaktowania się z bóstwem. Wiadomo także, iż współcześnie istnieją jeszcze religie, a nawet i oficjalnie działające związki wyznaniowe, w ramach których substancje te używane są jako sakrament; tak dzieje się choćby z pejotlem w legalnym w Stanach Zjednoczonych Amerykańskim Kościele Tubylczym (Natwe American Church).5 Mimo to jednak każdy, kto twierdzi, że możliwa jest "chemiczna iluminacja", a więc dostąpienie duchowego wglądu za przyczyną psychoaktywnej substancji, musi liczyć się z tym, że w naszym kręgu kulturowym napotka na zdecydowany opór. Będzie on miał dwa podstawowe źródła: jedno religijne, a drugie naukowe. Pierwsze wiąże się z tradycyjnym stanowiskiem teologii Zachodu, która twierdzi, iż wszelkie doświadczenie religijne jest zawsze inicjowane przez Boga, człowiek zaś może co najwyżej przysposobić się do spotkania z Nim i oczekiwać na nie w skupieniu i modlitwie, choć to i tak wymaga zazwyczaj heroizmu przekraczającego możliwości "zwykłych śmiertelników". Jednak sama decyzja o spotkaniu należy tu całkowicie do Boga, Osobowego Absolutu, Ostatecznej Rzeczywistości. Tak więc nawet jeśli człowiek spełni już wszystkie hipotetyczne wymagania mające przygotować go do tego doświadczenia, to i tak nie musi ono wcale "automatycznie" się pojawić.

Ortodoksyjny chrześcijański teolog sformułuje zatem swój zarzut wobec religijnego potencjału chemicznej substancji, wychodząc nawet nie od wątpliwości co do możliwości "produkowania" przez LSD doświadczeń mistycznych, ile od przekonania, że sama natura tej Rzeczywistości, która ujawnia się w mistycznym doświadczeniu, wyklucza wszelką Nią manipulacje. Nawet jeśli już uznałby wartość LSD jako środka ewentualnie mogącego kształtować wyobraźnie religijną, to i tak potraktowałby niezwykłe efekty pojawiające się po spożyciu kwasu lizerginowego podobnie do tego, jak zapewne oceniłby religijny potencjał ukryty w zachwycie dla piękna natury, a wiec jako coś wstępnego, prowadzącego wprawdzie adepta we właściwym kierunku, ale nie posiadającego zdolności do wywoływania metanol, prawdziwej duchowej przemiany, trwałego nawrócenia. Upierałby się zatem przy uznaniu LSD za środek ze swej istoty drugorzędny lub wręcz – ze względu na niepoznane do końca mechanizmy jego oddziaływania – zbędny w edukacji wyobraźni religijnej.

Jeżeli chodzi o środowiska naukowe, to opór wobec przypisywania LSD duchowego potencjału miał tam dwie zasadnicze przyczyny. Pierwsza z nich wiązała się z ogólną nieufnością przenikającą całą XIX-wieczną psychiatrię niemiecko- i francuskojęzyczną (z kulminacjami w osobach Pierre'a Janeta i Zygmunta Freuda), która generalnie w bardzo pozytywistyczny i demistyfikujący sposób odnosiła się do religii i tzw. przeżyć religijnych. Nie wchodząc zbytnio w szczegóły, wypada tu tylko nadmienić, że w tym czasie ukształtowała się w jej obrębie zasadniczo trwała tendencja, aby fakty, które w kulturze chrześcijańskiego Zachodu ujmowano dotychczas jako fenomeny niewątpliwie religijne, interpretować w kategoriach psychopatologicznych. To wtedy pojawiły się idee – które zresztą zyskały znaczny poklask wśród ówczesnych scjentystów, pozytywistów i materialistów – aby, na przykład epizod, który przydarzył się Szawłowi na drodze do Damaszku, uznawać za objaw jego rzekomej epilepsji, zaś wzloty duszy świętej Teresy z Avili określać za pomocą diagnozy: "schizofrenia ze skłonnościami do koprofilii"...

Jeszcze inaczej mówiąc, zgodnie z tą orientacją, LSD nie może mieć duchowego potencjału ze względu na to, że nie ma niczego takiego, jak duchowość – w tradycyjnym, religijno-konfesyjnym rozumieniu. Bowiem dla naturalistycznie zorientowanego psychiatry, w "lekkich" i stosunkowo niewinnych (czytaj: nieszkodliwych) przypadkach tego rodzaju mamy po prostu do czynienia z egzaltacją, sentymentalizmem i fałszywą świadomością, zaś dla głębokich, historycznie zaistniałych przejawów religijności, takich jak: styg-maty, wizje, noce duszy, męki sumienia, z całym przekonaniem rezerwuje on ścisłe kategorie psychopatologiczne w rodzaju "histerii z konwersjami", "halucynacji i omamów", "stanów depresyjnych" czy "urojeń ksobnych". Pogląd ten został zresztą wyłożony przez samego Freuda, według którego religia jest niczym innym, jak tylko powszechną nerwicą prześladowczą ludzkości.

Druga wątpliwość, równie poważna, wiązała się z sygnalizowanym już negatywnym rozumieniem efektów działania LSD na psychikę. Rozpowszechnione i obowiązujące w całej XX-wiecznej psychiatrii było przekonanie, iż generalnie wynik ów musi być rozpatrywany zasadniczo jako intoksykacja, zatrucie centralnego układu nerwowego, zaś LSD, a przed nim inne podobnie działające środki naturalne, w klasycznych pracach naukowych określane były przeważnie jako "halucynogeny", "kognodysleptyki" czy "psychotomimetyki", a więc substancje powodujące halucynacje, zaburzające poznanie albo wywołujące zaburzenia o charakterze psychotycznym.

Jeśli połączymy obydwa te poglądy w jedną całość, to łatwo zrozumiemy, że dla tradycyjnie wykształconego psychiatry teza, iż LSD mogłoby wywoływać przeżycia stricte religijne, brzmi jak czysty nonsens. Jednak w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wielką popularność zdobyła sobie tzw. mistyka instant, która przyczyniła się do rozprzestrzenienia się przemiany obyczajów i świadomości. Skąd wziął się ów zadziwiający fenomen?
Mistyka instant

Słowo "instant" odwołuje się przede wszystkim do naszego poczucia czasu i oznacza, że coś się dzieje natychmiast, bezzwłocznie, niemal w tej chwili. Najbardziej zaś rozpowszechnione rozumienia kategorii "mistyki" i "mistycyzmu" – pomijam takie, w których te epitety mają wyraźnie pejoratywny charakter – odnoszą się do religii. Ściślej, do takiej sytuacji religijnej, w której dochodzi do bardzo intymnego kontaktu człowieka z Bogiem, sacrum, Świętością – niezwykłego spotkania, które rozgrywa się we wnętrzu ludzkiej duszy, w jej cichej, ciemnej i nader tajemniczej "głębi" (abstrussior profunditas) .

"Mistyka instant" byłaby zatem – mówiąc w wielkim uproszczeniu – określeniem takiego sposobu zaaranżowania owego spotkania, w którym na pierwszy plan wysuwałby się czynnik czasu: gdzie chodziłoby niemal o "wymuszenie" bezzwłocznego pojawienia się Bóstwa w duszy, czy też najszybsze, prawie natychmiastowe do niego dotarcie. Ale przecież mistyk powinien być chyba uwolniony od takich temporalnych uwarunkowań, bowiem "z duszy, w której ma się narodzić Bóg, czas musi ustąpić, a ona ma wyjść poza czas" – jak pisał wiele lat temu Mistrz Eckhart, człowiek, który uprawiał mistykę (nie instant!) w sposób wręcz modelowy.6 To oczywiście prawda. Musimy więc odnotować pierwszy ważny moment wspólny dla kategorii "instant" oraz pojęcia "mistyka", moment, który jednak rodzi swoisty paradoks i konfuzję. Bowiem zarówno pierwsze, jak i drugie pojęcie wiąże się jakoś z brakiem "czasu", z tym, że "instant" oznacza zazwyczaj jego brak w punkcie wyjścia, zaś dla mistyka czas powinien zniknąć w punkcie dojścia. Pytanie tylko, czy przy pomocy zabiegów o charakterze "instant" można uzyskać efekt, wobec którego uzasadnione będzie użycie słowa "mistyczny"? Pamiętamy przecież, że Bóg – jak głoszą teolodzy – nie podlega żadnej, tym bardziej więc "technicznej", manipulacji.

Trzeba zauważyć, że chyba każda licząca się tradycja religijna zarejestrowała opisy "wizji błogosławionych", wewnętrznych przemian, oświeceń i "śmierci starego człowieka", które spadały jak grom z jasnego nieba i rozegrały się w czasie nieomal niezauważalnym dla postronnego obserwatora. Święty Paweł został porażony Boskim Światłem, podniesiony do siódmego nieba i przemieniony w czasie krótszym od tego, w jakim gotujemy jajko na miękko. A mimo to, doświadczenie owo odmieniło całe jego życie. W wielu tekstach buddyjskich spotykamy opisy głębokich wglądów religijnych, które zjawiały się nagle i niespodziewanie. Oczywiście, przemiany takie są zazwyczaj efektem długotrwałych ćwiczeń duchowych. Ale doświadczeni buddyści przyznają, iż zdarzają się one także osobom niezbyt zaawansowanym w medytacji.

Jest jednak jedno poważne zastrzeżenie. Otóż wszystkie te tradycje nigdy chyba nie stawiały sobie za cel oszczędności czasowych. Jeśli taki szybki postęp na drodze duchowej miał już w ich obrębie miejsce, to bardzo dobrze, choć przytłaczająca większość mędrców Wschodu i Zachodu zazwyczaj deklarowała wobec tego typu osiągnięć daleko posuniętą nieufność, ale i tak przecież "czasowy zysk" miał charakter czegoś niezamierzonego, powstałego mimochodem, przypisywanego zazwyczaj konstelacji okoliczności niezależnych od mistyka i wobec niego nadrzędnych, najczęściej nadnaturalnego pochodzenia.

Zatem określenie "mistyka instant" musi odnosić się do czegoś zupełnie innego; i tak też jest w istocie. Wydaje się, że na użytek współczesności właściwymi ojcami tego fenomenu były dwie postaci: słynny nauczyciel ezoteryczny Georgij Gurdżijew oraz angielski pisarz i eseista Aldous Huxley. Pierwszy z nich, na początku naszego wieku nauczał o istnieniu tzw. "drogi chytrego człowieka", której opis zdaje się wykładem zasad "mistyki instant". Drugi zaś (zaświadczając to własnym życiem) ogłosił wszem i wobec, iż znalazł uniwersalny – w dodatku chemiczny! – wehikuł ekspresowego oświecenia.

Gurdżijew w jednej ze swoich mów tak charakteryzował egzystencjalną sytuacje człowieka: wszyscy rodzimy się jako ludzie śmiertelni, także i w duchowym sensie. Żeby uniknąć wyroku przeznaczenia, trzeba natrafić na jakąś drogę wiodącą do nieśmiertelności. Istnieją trzy podstawowe drogi prowadzące do tego celu: droga fakira, droga mnicha i droga jogina. Jednak większość ludzi – gdyby istniały tylko te drogi zyskania nieśmiertelności – byłaby stracona na zawsze. Drogi te mają bowiem nieprzezwycieżalne wady: "są trudne i tylko dla wybranych", a w dodatku zaczynają się "od odrzucenia wszystkich rzeczy doczesnych. Człowiek musi porzucić swój dom, rodzinę – jeśli ją ma – musi odrzucić wszystkie przyjemności, przywiązania, życiowe obowiązki, i wyruszyć na pustynię albo do klasztoru, czy też do szkoły jogi".7

Tu jednak pojawia się miejsce dla mistyki instant. Otóż Gurdżijew stwierdza, że istnieje jeszcze jedna możliwość, "czwarta droga", która "nie wymaga odejścia na pustynię, nie wymaga od człowieka opuszczenia i wyrzeczenia się wszystkiego, dzięki czemu do tej pory żył". Czwarta droga nie jest oparta na "wierze", lecz na rozumieniu. Właściwie wiara sprzeciwia się czwartej drodze. "Czwartą drogę nazywa się czasem drogą człowieka przebiegłego. "Przebiegły człowiek" zna pewną tajemnicę, której ani fakir, ani mnich, ani jogin nie znają. W jaki sposób "przebiegły człowiek" poznał tę tajemnicę, nie wiadomo. Może trafił na nią w starych księgach, może odziedziczył ją, może ją kupił, może wykradł ją komuś." Tak czy inaczej, okazuje się, że człowiek podążający tą ścieżką jest pod każdym względem w lepszej sytuacji od adeptów pozostałych dróg. Otóż, według Gurdżijewa, człowiek taki "wie całkiem dobrze, jakiego rodzaju substancji potrzebuje on dla swoich celów, i wie, że te substancje mogą zostać wytworzone w ciele po miesiącu fizycznych cierpień, tygodniu emocjonalnego wysiłku czy też dniu ćwiczeń umysłowych. Wie także, że mogą zostać one wprowadzone do organizmu z zewnątrz, jeśli wiadomo, jak to zrobić. A zatem, zamiast spędzać cały dzień na ćwiczeniach, jak to robi jogin, tydzień na modlitwie, tak jak mnich, czy też miesiąc na torturowaniu siebie samego, tak jak fakir, on po prostu przygotowuje i połyka małą pigułkę, która zawiera wszystkie potrzebne mu substancje, i w ten sposób, bez straty czasu, uzyskuje pożądane rezultaty."

A wiec mamy tu i szczyptę gnozy (wiedza – przeciw wierze; wtajemniczenie zarezerwowane dla grupy osób), i garść pomysłów alchemicznych (substancje zapewniające nieśmiertelność) i, chyba jednak, sporą dozę nonszalancji. Sprawa pewnie na zawsze pozostałaby tam, gdzie powinna pozostać, tzn. w kręgach "oświeconych i wtajemniczonych", gdyby nie fakt, iż jednak "proklamowano" substancje, która w czasach kontrkultury i Ery Wodnika rychło zdobyła sobie reputacje "eliksiru nieśmiertelności". Jak łatwo się domyślić, ową substancją był właśnie kwas lizerginowy, a te wzniosłą role naznaczył jej, jako się rzekło, Aldous Huxley.

W swych obrazoburczych, jak na owe czasy (a był to, przypomnijmy, początek lat pięćdziesiątych), esejach "Wrota percepcji" oraz "Niebo i piekło", angielski pisarz zawyrokował, iż LSD wraz z hipnozą są to pojazdy "wystarczająco solidne, wystarczająco łatwe i bezpiecznie by polecić je tym, którzy wiedzą co czynią. Wiozą one świadomość do tego samego regionu, ale związek chemiczny ma większy zasięg i zabiera swych pasażerów głębiej w terra incognito''.8 A cóż to jest ta terra incognita? Otóż, według Huxleya, LSD "transportuje" nas, ni mniej ni więcej, jak tylko na Antypody ludzkiego umysłu, w krainę panowania "Boskiej Transcendencji". A więc tam, gdzie nie istnieje czas, wszystko świeci cudownym blaskiem, otaczają nas błyszczące klejnoty, istnieją oceany "jakby ze szkła", wszędzie kwitną bujne ogrody i wabią pęki wielobarwnego kwiecia.

Oczywiście, za pomysłem Huxleya stała określona, bardzo specyficzna – wywiedziona podobno od Awicenny i Bergsona – koncepcja układu nerwowego, zgodnie z którą mózg ludzki, dzięki swoim właściwościom, wprawdzie pomaga w darwinistycznie rozumianym przystosowaniu się do "zwykłej rzeczywistości", lecz równocześnie, z powodu tych samych właściwości – uniemożliwia wręcz doświadczenie "Rzeczywistości Ducha". Zatem, jak to wyobrażał sobie Huxley, wszelkie wartościowe praktyki religijne za swój jedyny cel mają pogorszenie kondycji pracującego mózgu, osłabienie jego filtracyjnych – w stosunku Transcendencji – zdolności, a nawet wyłączenie go jako czynnika hamującego doświadczenie mistyczne. Jest to oczywiście koncepcja bardzo odległa od obiegowych i naukowych ujęć funkcji układu nerwowego. Znamienne jednak, że Stanislav Grof też sformułował własną teorie mistycznego doświadczenia, teorie, która mózg traktuje w sposób bardziej podobny do tego, jak widział go Huxley, niż ten, do jakiego przyzwyczaiła nas współczesna, materialistycznie zorientowana nauka. Nie będziemy jednak rozwijać tego wątku, gdyż czytelnik będzie miał okazje zapoznać się z nim w trakcie lektury książki Grofa.

Ci wszyscy, którzy podzielali wiarę w soteriologiczną, zbawczą rnoc halucynogenów, określali owe substancje przy pomocy tajemniczego epitetu "psychedelic". Termin ów stworzył Humphry Osmond, który w liście z 30 marca 1956 roku do Aldousa Huxleya – kogóż by innego! – w żartobliwym dwuwierszu reklamował duchowy potencjał kwasu lizerginowego: "tofathom heli or soar an-gelic l just take apinch of psychedelic". Cóż oznacza owo tajemnicze słowo psychodeliczny? Składa się ono z greckiego rzeczownika psyche, co oznacza "dusze" oraz przymiotnika delos, odnoszącego się do tych sytuacji, w których coś się ujawnia, manifestuje, uwidacznia i udostępnia. Tak wiec substancje, ale także wytwory, czynności, przedmioty artystyczne, etc. o charakterze psychodelicznym to takie, które "odsłaniają dusze". Jeśli w duszy mieszka Bóg – jak twierdziła święta Teresa z Avila – to objawiają one również i Jego. Huxley tak mocno wierzył w te doktrynę, że zaordynował sobie na łożu śmierci porcje LSD połączoną z głośnym odczytywaniem Bardo Thodol – Tybetańskiej Księgi Zmarłych, zawierającej pouczenia, czego należy się spodziewać "po opadnięciu zasłony".

Wbrew prześmiewczym komentarzom sceptyków przekonanie o mistycznym, dobroczynnym i wyzwalającym potencjale LSD me tylko nie utonęło w pomroce dziejów, ale – ku zdumieniu licznych komentatorów – zaczęło zdobywać ogromną popularność. Już na początku lat sześćdziesiątych powstał "Przegląd Psychodeliczny" ("Psychedelłc Revue"), zaś jeden z jego redaktorów, Timothy Leary napisał nawet swoisty przewodnik po chemicznych oświec-niach (The Psychedelic Experience. A ManualBasedOn The Tibetan Book Of The Dead), nieprzypadkowo nawiązujący do Tybetańskiej Księgi Zmarłych: przecież ostatniej lektury Huxleya. Leary był doktorem psychologii i wraz z innym badaczem – Richardem Alpertem – prowadził badania nad LSD, za które został usunięty ze swej macierzystej uczelni, Uniwersytetu Harvarda. Po tym incydencie wraz z wieloma sławami tamtej epoki – jak choćby autor Lotu nad ku-kułczym gniazdem, Ken Kesey, propagator buddyzmu i taoizmu Alan Watts czy poeci "beat generation", Ginsberg i Kerouac – przyłączył się w 1967 roku do ruchu hippisowskiego. Zaś w obrębie tego ruchu – zarówno wśród wymienionych wyżej jego luminarzy, jak szeregowych członków – LSD zyskało sobie, ni mniej ni więcej – status sakramentu, o czym dobitnie przekonuje jedna ze scen ze słynnego w swoim czasie filmu Milosa Formana "Hair", w której młodzi "wyznawcy" uroczyście przyjmują ów – co by nie powiedzieć – narkotyk z rąk człowieka w stroju katolickiego kapłana, klęcząc w równiutkim rzędzie ze złożonymi dłońmi, co nasuwa skojarzenia z pierwszą komunią.
Psychologia Perennis: transpersonalna wizja człowieka

W tym samym okresie, pod koniec lat sześćdziesiątych, na arenie dziejów pojawił się nowy kierunek psychologiczny, którego zainteresowania alternatywną duchowością oraz doświadczeniem religijnym kazały wielu jego zwolennikom z nadzieją patrzeć na optymistyczne doniesienia z coraz liczniejszych badań nad LSD. Nic w tym przecież dziwnego, że gdy Ameryka oraz Zachodnia Europa przeżywały inwazje religii orientalnych, renesans zainteresowania szamanizmem i okultyzmem – a liczne grupy rockowe śpiewały o tym wszystkim z żarem przywołującym na myśl entuzjazm średniowiecznych Katarów – równolegle do tych fenomenów narodził się ruch psychologiczny, który od strony naukowej dokumentował ów całkiem nieoczekiwany zwrot w kierunku – wprawdzie niekonwencjonalnie rozumianych, ale jednak – praktyk duchowych i mistycyzmu. Ten kierunek to psychologia transpersonalna, zwana niekiedy emfatycznie psychologią wieczystą (psychologiaperennis) albo czwartą – po psychoanalizie, behawioryzmie i psychologii humanistycznej – siłą w psychologii. Nie trzeba chyba przypominać, że Stanislav Grof – który z Czechosłowacji przeniósł się w tym czasie do Stanów Zjednoczonych – był od samego początku aktywnym animatorem tego nowego kierunku, a nawet twórcą jego nazwy.

Nie wchodząc w zawiłą problematykę specjalistyczną, można by rozpocząć charakterystykę owego niezwykłego – na materialistycznym gruncie nauki współczesnej – fenomenu od prozaicznego stwierdzenia, iż psychologia transpersonalna powstała w obrębie psychologii humanistycznej, z inicjatywy dwóch jej niezwykle wpływowych luminarzy, jako swoista reakcja na pewne przyrodzone słabości i uproszczenia związane z przyjętą przez "humanistów" perspektywą metodologiczną i teoretyczną. Owymi luminarzami byli: Abraham Maslow, autor fundamentalnej dla idei trans-personalnych koncepcji peak experiences, tzw. doświadczeń szczytowych, jeden z najbardziej znanych promotorów orientacji humanistycznej oraz mniej znany od swego sławnego kolegi, chociaż niezwykle barwny, niezależny terapeuta, swego rodzaju Stephen Hawking psychologii, Anthony Sutich.9

W prowadzonej miedzy sobą korespondencji obydwaj ci badacze doszli do wniosku, że istnieje wielka potrzeba powołania do życia psychologii – wtedy zaproponowano nazwę "transhumanistyczna" – zajmującej się tymi wszystkimi aspektami ludzkiego funkcjonowania, które wykraczają poza zwykłą codzienność i statystyczną średnią, a w których człowieczeństwo dochodzi do granic swych najwspanialszych, twórczych możliwości. Równie istotnym motywem leżącym u fundamentów tej nowej psychologii było przekonanie, iż jej zadaniem powinno stać się znalezienie zadowalającego ujęcia duchowych, mistycznych i religijnych stron funkcjonowania człowieka, pomijanych zazwyczaj przez zachodnią naukę lub ujmowanych w kategoriach patologicznych. W słynnym, często cytowanym liście do Masłowa, Sutich pisał co następuje: "Powstająca «czwarta siła» szczególnie zainteresowana jest studiowaniem, zrozumieniem i odpowiedzialną realizacją takich stanów, jak: bycie, stawanie się, samorealizacja, wyrażanie i spełnianie metapotrzeb (indywidualnych i «powszechnych»), wartości ostateczne, przekraczanie «ja», świadomość jednocząca, doświadczenia szczytowe, ekstaza, doświadczenie mistyczne, groza, zdumienie, ostateczne znaczenie, przekształcenie jaźni, duch, przekształcenie powszechne, jedność, świadomość kosmiczna, najwyższa wrażliwość sensory czna, kosmiczna gra, indywidualne i powszechne współdziałanie, optymalne i maksymalne interpersonalne spotkanie, realizacja i wyrażanie transpersonalnego i transcendentnego potencjału oraz pokrewne im koncepcje, doświadczenia i aktywności."

Jak widać, był to program niesłychanie rozległy i ambitny, a do tego zasadniczo różniący się od zamierzeń badawczych typowych dla innych, bardziej minimalistycznie nastawionych kierunków psychologicznych. W listopadzie 1967 roku Maslow skłania się do pomysłu Grofa, aby te nową psychologie określić terminem "transpersonalna", gdyż wskazuje on na "to, co my wszyscy próbujemy powiedzieć, tzn. wyjście poza indywidualność, poza rozwój indywidualnej osoby w coś, co obejmuje więcej niż indywidualna osoba lub co jest od niej większe"10. Dlaczego to wyjście poza biografie i osobowość jednostki miałoby być aż takie ważne, że zostało zaznaczone w samej nazwie nowego kierunku (bowiem transpersonalny oznacza właśnie tyle, co pozaosobowy, w sensie odnoszenia się do czegoś co nie jest związane z tradycyjnie rozumianą historią osobistą jednostki) ? Przecież cała historia psychologii dowodzi niezbicie, iż właśnie biografia i osobowość człowieka są tym, co ją od zawsze najbardziej interesowało.

Myśliciel angielski Lancelot Law Whyte w swojej ważnej książce Nieświadomość przed Freudem stawia radykalną tezę, iż wiek XX jest na polu koncepcji antropologicznych widownią zmagania się o prymat w umysłach ludzkich idei Zygmunta Freuda oraz Carla Gustava Junga.11 Jeśli przyjmiemy ten pomysł za dobrą monetę, to psychologia transpersonalna jawi się z tej perspektywy jako wielki nawrót do koncepcji Junga, zaś ten ostatni może być uznany zasadnie za najważniejszego jej prekursora, a właściwie za pierwszego psychologa transpersonalnego sensu stricto. To właśnie Jung był tym, który jako pierwszy w obrębie psychologicznej myśli Zachodu, wyszedł poza sferę ego, historii osobistej oraz jednostkowej osobowości w kierunku obszarów dotychczas w nauce pomijanych, lekceważonych, a najczęściej kwestionowanych. Junga koncepcja archetypów i nieświadomości zbiorowej oraz nauka o drugiej fazie indywiduacji jawią się w tym kontekście jako mapy-przewodniki po niezwykłych doświadczeniach rozwojowych, które wskazują na istnienie w obrębie psychiki ponadindywidualnych, kolektywnych jej obszarów, wspólnych dla całego rodzaju ludzkiego. Dla podkreślenia niezwykłej wagi takiej koncepcji rozwoju sam Jung określał ją, jako psychologiczny ekwiwalent religijnych misteriów inicjacyj-nych, a więc wypracowanych w licznych kulturach skutecznych "przepisów" rozwoju duchowego, prowadzących adepta do spełnienia. Jung pokusił się także o określenie tej nadrzędnej całości, która "obejmuje więcej niż indywidualną osobę": nazwał ją jaźnią, a za wzorcową, archetypową jej realizację uznał postać założyciela chrześcijaństwa – Jezusa Chrystusa.

A jak to się ma do psychologii transpersonalnej? Otóż wszystko wskazuje na to, że jest ona, ni mniej ni więcej, bardzo podobną do jungowskiej próbą stworzenia psychologicznego modelu, który pozwoliłby na ujednolicenie mnogości i różnorodności doświadczeń religijnych, stanów mistycznych i ekstremalnych, peak experiences oraz optymalnych postaci zdrowia psychicznego. W rezultacie miałoby powstać coś na kształt praktycznego przewodnika po tych doświadczeniach, przeznaczonego na użytek zainteresowanych nimi współczesnych obywateli demokratycznych państw z drugiej połowy XX wieku, a więc ludzi najczęściej niezbyt wykształconych w kwestiach duchowych, a nawet wręcz religijnie naiwnych. Twórcy tej psychologii ze swych doświadczeń ze środkami psychodelicznymi, orientalnymi religiami oraz praktykami medytacyjnymi czy szamańskimi technikami osiągania transu i ekstazy wynieśli przekonanie, iż otwierają one przed ludźmi nowe i nieznane dotychczas możliwości, nie tylko duchowe, ale także terapeutyczne, katartyczne, a nawet dające się zastosować w sferze życia codziennego.

Pomysł stworzenia jednolitego psychologicznego ekwiwalentu dla religijnych ścieżek rozwoju i doskonalenia się, oparty był na wierze, że zabieg sprowadzenia do wspólnego mianownika, zarówno na poziomie języka, jak i meritum, wielości religii i szkół duchowych, jest i wykonalny, i prawomocny. Wiara ta była podbudowana przekonaniem, że rdzeniem oraz zasadniczym przekazem każdej wielkiej religii jest jedna i ponadczasowa prawda – philoso-phiaperennis – zawarta w pismach jej najbardziej zaawansowanych adeptów, a mianowicie mistyków. Zatem zgodnie z tym poglądem, który najradykalniej sformułował Aldous Huxley (znowu!) w swej słynnej książce z 1948 roku pt. Filozofia wieczysta, każda religia rozpada się niejako na dwie części "egzoteryczną" i "ezoteryczną"12. Na straży "egzoterycznej", a więc "populistycznej" postaci prawd religijnych stoją oficjalne kościoły i związki wyznaniowe, które zaciemniają podstawową jedność i tożsamość uniwersalnego przekazu duchowego, gdyż w swoim nauczaniu kładą nacisk na doktrynalne różnice pomiędzy religiami, przyczyniając się tym samym do waśni i wojen religijnych, utrwalenia podziałów oraz narastania nienawiści; w rezultacie postępowaniem takim przeczą samemu słowu "religia", które przecież oznacza "powiązanie", "łączenie ze sobą". Na szczęście, jak sądził autor Filozofii wieczystej, we wszystkich kulturach istnieją oświeceni mędrcy i mistycy, a wiec ci, którzy samodzielnie przeżyli i doświadczyli kontaktu z najwyższą Rzeczywistością i pozostawili na ten temat swe własne relacje. Według Huxleya, analiza tych relacji prowadzić musi do wniosku o zasadniczej identyczności, a wiec i tożsamości, prawdy religijnej przekazywanej we wszystkich wielkich religiach świata. Bowiem jeśli tylko potrafimy przebić się przez "językowe opakowanie" i dotrzeć do samego sedna przekazu mistyka, to dostrzeżemy, iż – obojętnie czy jest nim chrześcijański ojciec pustyni, gnostyk z drugiego stulecia po Chrystusie, buddysta zeń, islamski sufi czy szaman peruwiański – mówią oni o tej samej prawdzie i opisują te samą drogę, która prowadzi człowieka do źródła – Transcendencji.

Wszystko to jest bardzo interesujące, skłaniające do refleksji i namysłu – mógłby powiedzieć ktoś dociekliwy – ale cóż to ma wspólnego z nauką i jakie znaczenie mogłaby mieć dla psychologii naukowej eksploracja czegoś tak subiektywnego a zarazem niekomunikowalnego, jak doświadczenie mistyczne? Psychologia, jak wiadomo, jest przecież nauką empiryczną, opartą na intersubiektywnie dostępnych i ściśle kontrolowanych badaniach, ale jak można, choćby w minimalnym zakresie, wpływać na rzeczywistość tak subtelną, jak mistyczne wzloty duszy?

Zatem psychologia transpersonalna, żeby zaistnieć jako kierunek aspirujący do miana naukowego, musiała przedstawić choćby najskromniejszy plan badawczy. Inaczej mówiąc, potrzebowała ona wiarygodnej i rozległej bazy empirycznej, za pomocą której mogłaby uzasadniać swoje podstawowe tezy i twierdzenia. Bazę ową transpersonaliości znaleźli w obszarach, które dla dotychczasowej psychologii stanowiły nieprzekraczalne tabu. A wiec, z jednej strony, w różnego rodzaju praktykach duchowych pochodzących z obszarów religii światowych oraz, z drugiej strony, w badaniach "zmienionych stanów świadomości" – Altered States of Consciousness, w skrócie ASC – za pomocą środków farmakologicznych, ale także osiąganych innymi metodami.13 Oprócz tego chętnie eksplorowanymi regionami doświadczenia były "wydarzenia z pogranicza śmierci" (near death experiences) "doświadczenia przebywania poza ciałem" (out of the body experiences), czy bardzo szeroki wachlarz zjawisk z zakresu "percepcji pozazmysłowej" (extrasensory perception) – m. in.: telepatia, prekognicja, jasnowidzenie, jasnosłyszenie, etc. Zajmowano się też sportami ekstremalnymi i wschodnimi sztukami walki. Analizowano wypowiedzi ludzi przeżywających kryzysy egzystencjalne oraz procesy prowadzące do powstania dzieła sztuki.

Jak widać, w sumie baza empiryczna tej psychologii wcale nie jest taka mała czy ograniczona, problemem pozostaje jednak intersubiektywna dostępność danych tego typu; krytycy bowiem nadal twierdzą sceptycznie, iż nie ma żadnej możliwości odróżnienia relacji szarlatana od rewelacji prawdziwego duchowego podróżnika. Jednak psycholodzy transpersonalni widzą te kwestie odmiennie: według nich prawdziwe doświadczenia duchowe nie mają w sobie nic z subiektywizmu, gdyż odnoszą się do istniejącej obiektywnie – choć przecież niewidzialnej – rzeczywistości, którą rządzą równie (a może nawet bardziej) nieubłagane prawa, jak rzeczywistością widzialną. Zatem każdy, kto wkracza w regiony "Rzeczywistości Ducha", bardzo szybko się przekonuje, że nie ma tu miejsca na żadną dowolność czy fantazję, zaś ktoś, kto jest już zaawansowany na tej ścieżce, posiada zazwyczaj wystarczające doświadczenie, aby móc adekwatnie ocenić relacje innych "podróżników": podobnie jak to się dzieje w przypadku mistrzów buddyjskich, którzy potrafią odróżnić "ziarna" adekwatnych wglądów swoich uczniów od "plew" ich powierzchniowej, mentalnej paplaniny.

Tak czy inaczej, w możliwość uprawiania psychologii, która byłaby oparta na tego rodzaju właśnie materiale empirycznym uwierzyła spora liczba badaczy. Dość wymienić "pierwszą ligę" jej najważniejszych przedstawicieli, takich jak choćby: Angeles Arrien, Arthur Deikman, James Fadiman, Daniel Goleman, Elmer i Alice Green, Michael Harner, Arthur Hastings, Jean Houston, Dora Kalff, Jack Kornfield, Stanley Krippner, Lawrance LeShan, John Lilly, Ralph Metzner, Claudio Naranjo, Thomas Roberts, June Singer, Charles Tart, Frances Vaughan, Roger Walsh i – last but not least – dwaj niekoronowani liderzy całości – Stanislav Grof oraz Ken Wilber.

Nieprzypadkowo jednak najbardziej znanymi "na zewnątrz", a wiec poza gronem specjalistów, przedstawicielami ruchu psychologów transpersonalnych są dwaj uczeni wymienieni jako ostatni. Stało się tak za sprawą koncepcji teoretycznych, które Grof i Wilber przedstawili w licznych artykułach i książkach, począwszy od lat siedemdziesiątych.14 Wyjątkowość ich propozycji polega na tym, że swych przemyśleń oraz teorii nie ograniczyli oni li tylko do doświadczeń religijnych czy kwestii bezpośrednio przekładalnych na język praktyki terapeutycznej, ale pokusili się o sformułowanie oryginalnych i heurystycznie płodnych systemów interpretacyjnych, które ogarniają mnogość i różnorodność problemów, włączając w to problematykę ewolucji wszechświata, osobowości człowieka zdrowego, zagadnienia religii, estetyki, historii i przeznaczenia ludzkości, psychopatologii i dewiacji seksualnych oraz wielu innych, ważnych obszarów, do których bardziej tradycyjni psychologowie nie zbliżali się zazwyczaj na odległość strzału. Można bardzo sceptycznie odnosić się do całego ruchu psychologów transpersonalnych w ogólności oraz do twórczości Grofa i Wilbera w szczególności, trzeba jednak – jeśli chcemy być sprawiedliwi – przyznać, że w drugiej połowie XX wieku nie powstało wiele teorii psychologicznych o podobnym zasięgu i wyrafinowaniu.

Ken Wilber miał dotychczas większe szczęście do przekładów, gdyż po polsku ukazały się już cztery jego książki, podczas gdy Grof – być może właśnie ze względu na swe kontrowersyjne badania – był konsekwentnie nieobecny na naszym rynku wydawniczym.15 Bardzo dobrze się zatem stało, że wreszcie – po niemal ćwierci wieku od publikacji pierwszej jego książki na Zachodzie – polski czytelnik będzie mógł zapoznać się z teoriami czeskiego enfant terrible z pierwszej ręki. Pojawia się w związku z tym pytanie, czy rzeczywiście po tylu latach nadal można mówić o ideach Grofa jako o rewolucji światopoglądowej? Czy ocena Grofa jako niemal współczesnego Galileusza i obrazoburcy nie jest – trawestując Marka Twaina – "nieco przedwczesna i znacznie przesadzona"?

Wiele wskazuje na to, że koncepcja czeskiego psychiatry ciągle pozostaje wyzwaniem zarówno dla współczesnego światopoglądu naukowego, ortodoksyjnych wierzeń religijnych, a nawet przekonań potocznych. Dlaczego? Otóż Grof w początkowej fazie swojej działalności określał siebie jako klasycznie wykształconego psychoanalityka o orientacji freudowskiej. A freudyzm w swej klasycznej postaci – mimo mistycznej otoczki wielu podstawowych twierdzeń oraz niemal poetyckiej terminologii – jawi się jako jedna z najbardziej materialistycznych i pesymistycznych koncepcji człowieka, jakie sformułowano w dziejach. Mówiąc krótko i dosadnie: człowiek jest w niej istotą raczej złą niż dobrą, celem życia jest śmierć, a wszystko co ma istotny wpływ na rozwój psychiczny rozgrywa się we wczesnym dzieciństwie, poza wszelką możliwością sprawowania nad tym jakiejkolwiek świadomej kontroli. Jest wiec człowiek istotą rozdartą pomiędzy przypadkiem a przymusem, w całości wydaną na pastwę swych ślepych biologicznych popędów oraz represyjnych oddziaływań kulturowych. (I nie ma co ukrywać: bardzo podobny portret homo sapiens wyłania się z twierdzeń szczegółowych formułowanych w obrębie większości odłamów współczesnej psychologii: tak – a więc z pominięciem obszaru duchowego czy też religijnego – widzi człowieka i psychologia poznawcza, i behawioryzm, i psychologia ewolucyjna.)

Jednak badania prowadzone przez Grofa w czasach praskich, a potem okres amerykański, dokonały w światopoglądzie uczonego gruntownego przewrotu. Skłoniły go one bowiem do przekonania, że nie da się adekwatnie poznawać ani świata ani człowieka – a więc nie da się uprawiać nauki – negując lub choćby tylko lekceważąc duchowy aspekt rzeczywistości. Wpasowując się więc w obręb opisanej tu pokrótce kultury psychodelicznej, czeski psychiatra nigdy nie podzielał hedonistycznego nastawienia wielu jej przedstawicieli. Zaś prowadzone badania nad LSD traktował jako wygodny i ważny dla naukowego poznania (bo empiryczny), ale jednak tylko punkt wyjścia do rozwijania własnej tezy, iż zarówno człowiek, jak i cały wszechs'wiat posiadają w istocie charakter, który trafniej od współczesnego materialistycznego i mechanłstycznego przyrodo-znawstwa naświetlają najważniejsze koncepcje religijne ludzkości. Warto w tym miejscu nadmienić, że już podczas swego pobytu w Stanach Zjednoczonych Grof związał się ze znanym nauczycielem duchowym Swamim Muktanandą, a po wprowadzeniu zakazu badań nad LSD rozwinął oryginalne podejście terapeutyczne oparte na pracy z rytmem, muzyką i oddechem (Holotropic Ereath Therapy) – a przypominające nieco słynny Rebirthing autorstwa Leonarda Orra. Zaś cele tego rodzaju terapii da się najzwieźlej przedstawić jako właśnie w dużej mierze duchowe.

To, co jednak najbardziej musi uderzać w poglądach Grofa, to jego teoria Kosmosu jako hologramu, w którym każda cześć zawiera w sobie i niejako odbija całą resztę ("dostrzec wszechświat w ziarnku piasku" Williama Blake'a) oraz koncepcja człowieka jako istoty należącej do dwóch porządków: hyletropowego – "czysto" materialnego oraz holotropowego – duchowego. Ten drugi porządek jest porządkiem spektrum świadomości, niemal nieskończonej wielości jej stanów, świadomości przenikającej całą naturę, ale równocześnie mogącej istnieć samodzielnie, niczym Intelekt Czynny w interpretacjach średniowiecznych arystotelików arabskich – takich, jak choćby al-Kindi czy Awicenna. Do pierwszego z tych porządków wszyscy należymy poprzez narodziny, niejako z natury. Jednak każdy człowiek może odkryć istnienie drugiego, duchowego porządku – czy to w wyniku podjęcia stosownych praktyk czy też spontanicznie – i "podłączyć się" do tej tajemniczej sfery, zgłosić do niej swój akces, a co ważniejsze otworzyć się na jej dobroczynne działanie. Bowiem dla Grofa duchowość to nie sfera patologii czy też opium dla ludu, ale rzeczywistość autonomiczna, uzdrawiająca i wynosząca człowieka na wyżyny, jakich gdzie indziej nie mógłby on osiągnąć.

Jednak prawa, które rządzą tą strefą rzeczywistości – według wizji Grofa – znacznie odbiegają od tego, co w odniesieniu do materialnego świata postuluje przyrodoznawstwo. Nie obowiązują tam ani ograniczenia czasu, ani przestrzeni, zaś reguły logiki i empirycznej przyczynowości zostają zawieszone. Stawiając sprawę radykalnie: grofowskie opisy sfery holotropowej o wiele bardziej przypominają to, co mieli do powiedzenia o głębi duszy Mistrz Eckhart czy Ibn 'Arabi, niż twierdzenia współczesnej fizyki i psychologii. To jednak dopiero początek. Bowiem sednem psychologicznej koncepcji Grofa zdaje się przekonanie, że granicą, która oddziela od siebie oba te porządki jest nasze ego i nasza osobowość, a prościej: nasza osobista historia wraz z fizycznymi narodzinami – najbardziej dramatycznym epizodem ludzkiego życia. Aby zatem przedostać się do pociągającej, ale i zatrważającej – mysterium tremendum etfascinosum! – sfery duchowej, musimy wpierw zmierzyć się z całą naszą dotychczasową przeszłością oraz dramatycznymi przejściami z okresu naszych narodzin, które według Grofa są czymś w rodzaju bramy do transcendentnego Królestwa Świadomości. Dopiero po integracji i przezwyciężeniu negatywnych aspektów naszego jednostkowego życia oraz traumatycznych epizodów okołoporodowych zyskujemy możliwość rozwoju na płaszczyźnie duchowej – transpersonalnej, ponadosobowej.

I być może wszystko to nie jest ani całkowicie nowe, ani nawet obrazoburcze czy zaskakujące dla kogoś dobrze obeznanego z najważniejszymi religijnymi przekazami ludzkości, ale przed Grofem, w obrębie nauki, chyba tylko Carl Gustav Jung przedstawił wizję równie rozległą, zapierającą dech w piersiach i podobnie inspirującą. Jednak koncepcje tego rodzaju mają to do siebie, że często bywają odczytywane powierzchownie, zaś ich autorzy są oskarżani o różnego rodzaju nieścisłości i nadużycia. Na koniec chciałbym przestrzec czytelnika, by nie przywiązywał się zbytnio ani do sensacyjnej otoczki towarzyszącej badaniom Grofa, ani do dwuznacznej legendy czeskiego badacza, ani do żadnych innych spraw, które zazwyczaj w takich przypadkach przysłaniają to, co najbardziej istotne. Bo chyba największą krzywdą, jaką można wyrządzić tej książce, byłoby przeoczenie tego, co jest jej głównym przesłaniem. A jest nim przedstawiona w niej teoria, oryginalna i niezwykła, może nawet i nieco "szalona", nad którą jednak nie da się tak łatwo przejść do porządku dziennego. Wręcz przeciwnie, potrafi ona – jeśli tylko dokładnie zastanowić się nad jej konsekwencjami – przyprawić o metafizyczny dreszcz. Żeby zaś stworzyć tak "szaloną" teorie, nie wystarczy być tylko sumiennym badaczem, chłodnym umysłem, racjonalnym interpretatorem danych. Trzeba do tego jeszcze ogromnej dozy intuicji, odwagi oraz niepospolitej wyobraźni, i to wyobraźni, która nie cofnie się przed najbardziej niezwykłymi konsekwencjami. A w nauce, wbrew obiegowym opiniom, odwaga i wyobraźnia potrzebne są, jak nigdzie indziej.

Współcześni krytycy Grofa wytykają mu zbyt daleko idące uogólnienia, posługiwanie się pojęciami całkowicie pozbawionymi naukowych konotacji – jak choćby "karma" czy "reinkarnacja" – a nierzadko zarzucają, iż jego teorie wręcz urągają zdrowemu rozsądkowi... Ale czy zdrowy rozsądek i prostacko pojmowana empiryczność były kiedykolwiek rzeczywistymi motorami rozwoju nauki? Gdy sir Isaak Newton przedstawiał w parlamencie brytyjskim swoją teorie głoszącą, iż światło białe jest w istocie syntezą świateł barwnych, to – jak głoszą przekazy – śmiechom i szyderstwom zwolenników zdrowego rozsądku nie było końca. Dziś wiemy, że to zaprzeczający pozornej oczywistości fizyk miał racje – a nie pewni siebie prześmiewcy. Kto wie, może pomysły Grofa czeka podobny los