Druga z dwunastu tradycji Anonimowych Alkoholików brzmi: „Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą.”. Niektórym wydać się może dziwne, że uzależnienie od alkoholu łączy się tak mocno z elementami religijnymi. Historia walki z tym uzależnieniem pokazuje jednak, że obie te sfery, alkoholowej choroby i duchowej głębi, zaskakująco często się przecinają.
Uzależnienie od alkoholu przyciągnęło uwagę medycyny dopiero w pierwszej połowie XX wieku, kiedy to alkoholizm zaczęto traktować jako problem zdrowotny, a nie natury upadku moralnego. Lata pięćdziesiąte były przełomowe i wpuściły alkoholizm na salony szpitalne. Dlaczego jednak doszło do tak radykalnej zmiany nastawienia wobec tego problemu?
Profesor E. M. Jellinek, pracownik uniwersytetu Yale, był jednym z pionierów badań na temat wpływu alkoholu na ludzi – prowadzono pierwsze doświadczenia kliniczne, a naukowe podejście do sprawy owocowało zdobywaniem dowodów, że alkoholizm ma podłoże genetyczne, biologiczne, a zatem powinien być leczony przez lekarzy.
Innym wytłumaczeniem może być ekspansja budowanych przez stany ośrodków pomocy dla alkoholików. Rząd, pompując pieniądze w projekty walki z problemami społecznymi, zaczął zaliczać owe ośrodki pomocy do systemu zdrowotnego. Sami przedstawiciele przemysłu alkoholowego popularyzowali alkoholizm jako biologiczne zaburzenie – bo skoro uzależnienie jest chorobą, to dotyka ona tylko dane jednostki, nie mnie – i tak skoczyły zyski piwnych magnatów.
W 1950 roku psychiatra Humphry Osmond, pracujący w szpitalu St George’a w Londynie, razem ze swoim kolegą Johnem Smythies’em, badali reakcje ludzi na stany indukowane chemicznie. Wyjątkowym zainteresowaniem darzyli meskalinę, którą po dwóch latach badań posądzili o wywoływanie symptomów schizofrenii, łącznie z halucynacjami, urojeniami, niezorganizowanymi myślami i takim też zachowaniem (nic dziwnego, że Witkacy lubił ten przysmak). Dalsza praca pozwoliła ustalić, że meskalina ma zaskakująco podobną strukturę do adrenaliny. Stworzono więc teorię, jakoby schizofrenia była rezultatem biochemicznego rozregulowania u chorego.
Osmond jednak nie zainteresował tematem reszty kolegów i nie mógł kontynuować badań w Londynie. Przeniósł się do Kanady, gdzie w szpitalu dla psychicznie chorych w Weyburn poznał Abrama Hoffera. Razem dzielili ciekawość co do odmiennych stanów indukowanych chemicznie, a zainteresowanie meskaliną wkrótce zapoznało Osmonda z dietyloamidem kwasu D-lizergowego, potocznie zwanym LSD. To była miłość od pierwszego wejrzenia – symptomy zażycia podobne do meskaliny, jednak o wiele mocniejsze. Badania nad tym specyfikiem potwierdzały wcześniejszą hipotezę o biochemicznym niepokoju, bowiem narkotyk ten powodował unikalne, bardzo głębokie przeżycia. Jednakże wczesne eksperymenty ukazały również psychiatrom drogę do nowej terapii. Stany wywołane LSD powodowały pojawienie się u ochotników nowych poziomów samoświadomości. Badani, wracając pamięcią do tego co zaszło podczas „tripu”, twierdzili, że udało im się spostrzec swoją sytuację rodzinną, osobistą, w społeczności z odleglejszej perspektywy. Niektórzy określali to uczucie jako mocno duchowe. Osmond i Hoffer zaczęli się zastanawiać, czy wywołanie takiego stanu u człowieka może wpłynąć na zmianę jego zachowań, nawyków… W 1953 roku rozpoczęły się więc testy na alkoholikach.
Pomysł na wykorzystanie tej grupy ludzi zrodził się z bardzo późnej rozmowy obu badaczy. Porównali oni stan po zażyciu LSD do delirium tremens. Pomysł wydał się tak dziwny, że aż oboje się zaśmiali. Ale ponieważ o 4 nad ranem każdy dziwny pomysł jest dobry, gdy śmiech ustał, zaczęli oni snuć nowe hipotezy eksperymentalne. Około 10% alkoholików cierpiących na delirium kończy swoje życie dość marnie, dla pozostałych może to być jednak punkt zwrotny i wyjście do skutecznej terapii. Jeśli LSD wywołuje tak zwaną delirkę, specyfik ten może stać się furtką skutecznej terapii uzależnienia…
Pierwszymi pacjentami była para, mężczyzna i kobieta, potraktowani dawką 200 mikrogramów LSD. Dawka była dopasowana na zasadzie, że skoro mniejsze ilości indukują u zdrowych ludzi delirium tremens, u alkoholików potrzeba czegoś więcej(1). Wynik tego pierwszego eksperymentu? Mężczyzna przestał pić i pozostał trzeźwy przez 6 miesięcy (po czym skończyła się obserwacja).Kobieta jednak pozostała w szponach nałogu. Czyli, jakby nie patrzeć, 50% szansa na uzdrowienie. Po eksperymentach na ponad 700 pacjentach raportowali podobne wyniki. Hoffer uważał, że to samo doświadczenie jest kluczowym czynnikiem w terapii, a nie spowodowana zażyciem zmiana biochemiczna w mózgu. W ten sposób, z działki czysto psychiatrycznej, metoda ta zaczęła być przesuwana w rejony psychoterapii, gdzie większe znaczenie ma przeżywanie subiektywne.
Widząc podniesione brwi powątpiewania u kolegów po fachu dwaj badacze postanowili lepiej obudować teoretycznie swoje trudne do sklasyfikowania wyniki. Z pomocą przyszła stara teoria o adrenalinie u schizofreników. Hormon ten okazał się również obecny w znacznym stopniu u osób przeżywających delirium. Tym razem więc biochemiczna nierównowaga stała się teoretyczną przyczyną nadmiernego picia.
Jake Calder, dyrektor biura ds. alkoholizmu w placówce Osmonda i Hoffera, również wierzył w siłę LSD jako medycznego środka przeciwko uzależnieniu. Twierdził on, że chociaż medycyna dała dużo alkoholikom określając ich stan w ramach biologicznej, a nie moralnej niedyspozycji, to jednak większość teorii niesłusznie doświadczanie alkoholizmu odcina od duchowego i społecznego aspektu. Zażycie LSD, jako wielce głębokie i silne doznanie, jest więc uzupełnieniem podstawowej terapii. Tymczasem nasi dwaj główni badacze doszli do wniosku, że to jednak nie podobieństwo do delirium tremens jest siłą narkotyku, lecz nagłe wypłynięcie wypartego, tłumionego wcześniej materiału, lub, w innych wypadkach, poczucie religijnej przemiany. Potwierdzały to analizy poszczególnych przypadków. Ochotnicy często mieli trudności ze znalezieniem słów na to co przeżyli przebywając pod wpływem LSD – ta niemożność wyrażenia siebie stała się mocną zagwozdką dla eksperymentatorów. Jednak można było znaleźć względnie stałe elementy przejawiające się u leczonych alkoholików, a które dobrze opisuje fragment z raportu psychiatrycznego:
Momentalnie zdobył jedność z Bogiem. Miał wizję, gdy leżał z zamkniętymi oczami, spiralnej klatki schodowej, gdzie rozmawiał z kimś innym. Okazało się to mieć dla niego wielkie znaczenie… wydaje się, że zdobył zrozumienie oraz wgląd w samego siebie.
Hoffer i Osmond dalej kontynuowali w Saskatchewan badania nad alkoholikami, którzy wyrazili chęć rzucenia nałogu. Starano się ustandaryzować spisywanie przeżyć przez pacjentów, tworzono formularze, zapiski obserwatorów o prawidłowej chronologii opisywanych przeżyć… jednak zawsze na końcu wąskim gardłem okazywały się słowa, które po prostu nie były w stanie opisać tego co zaszło. By lepiej zrozumieć opisywane przez ochotników doświadczenia większość obserwatorów również decydowała się spróbować narkotyku. By zobrazować Wam trudności przekazu – cytując jeden z dłuższych fragmentów sporządzonych przez badanego dzień po zażyciu LSD:
Smith skategoryzował ten przypadek jako klasyczną reakcję psychodeliczną. Pacjent doświadczył duchowego przeżycia, walki dobra ze złem, która zmieniła go i sprawiła, że nabrał pewności siebie. Terapeuta uważał ten przypadek za zapewne terapeutycznie udany, ponieważ reakcja na LSD była mocno uduchowiona, co korelowało z późniejszym pozostawaniem w trzeźwości. Jednak nie tylko duchowość dobrze robiła alkoholikom – Smith za czynnik dobrze rokujący uważał też rozwinięcie nowego poziomu samoświadomości.Jak mogę wytłumaczyć twarz, nikczemną, odpychającą i łuskowatą, którą wziąłem za rękę w czeluść piekielną, skąd przyszła, by następnie delikatnie usunąć tą łuskowatą rzecz z twarzy i zabrać ją za rękę wysoko, wysoko w stronę światła i zobaczyć twarz w pełni danego przez Boga piękna, tak wielkiego piękna, że naczynie nie może piękna utrzymać w środku, ale nie może wykipieć. Wydawało się, że moja głowa i ramiona i biodra na dole były oddzielone i mój żołądek był polem bitwy pomiędzy dobrem i złem… W końcu porozmawiałem [z doktorem] który wydawał się nie mieć problemów ze zrozumieniem rzeczy, które mu opisywałem, a które nie mogłem przelać na papier. To co czuję jest żywe i chciałbym być artystą i móc namalować to albo umieścić w muzyce czy wersie by podzielić się tym ze światem. To wydaje się być przeżyciem, które tylko ktoś kto widział skalę wszystkich emocji, poprzez LSD czy alkohol, może chociaż zbliżyć się do poznania czy uwierzenia nawet do tych najbardziej fantastycznych rzeczy które chcesz im przekazać. To wspaniałe uczucie móc wybrać czy iść do góry czy na dół. Zdecydowałem się iść do góry i czuć się czystym, świeżym i dobrym.
Wielość zbadanych przypadków pozwoliła badaczom wyciągać ogólne wnioski na temat charakteru terapii. Fundamentalnym odkryciem odnośnie psychodelicznych narkotyków była ich zdolność do wywoływania ogólnego odczucia bycia w jedności ze światem. Obserwacje ukazały możliwość LSD do wytwarzania głębokich doświadczeń prowadzących do osobistego wglądu, zrozumienia samego siebie, rodzaju transcendencji, duchowego oświecenia. Idąc dalej, doszli do wniosku, że stan ten, wywołany przez narkotyk, był terapeutyczny. Reszta świata medycyny jednak nie uwierzyła na słowo honoru.
Na pierwszy ogień poszły metodologiczne niedoskonałości przy próbie łączenia koncepcji medycznych, socjologicznych, psychologicznych, a w końcu i duchowych w kwestii wyjaśnienia źródeł alkoholizmu. Krytyce poddano też kryteria doboru kandydatów do eksperymentów, wszak większość zgłoszonych osób wyraziło bardzo znaczącą chęć zmiany. Osmond i Hoffer poproszeni zostali o powtórzenie wyników przy użyciu różnorodnych prób kontrolowanych.
Główna organizacja działająca w temacie badań nad narkotykami i alkoholem w Kanadzie, Fundacja Badań nad Uzależnieniami (Addictions Research Foundation) w Toronto wkroczyła w środek tej debaty przeprowadzając własną serię eksperymentów z użyciem LSD. W serii publikacji skrytykowali oni wcześniejsze badania za brak odpowiedniego przygotowania naukowej metodologii. ARF stwierdziło, że przedstawione wcześniej konkluzje z badań nad tego typu terapią LSD wprowadzają w błąd, ponieważ nie zaistniały odpowiednie czynniki izolujące wpływ narkotyku od innych zmiennych, które mogły wpłynąć na jakość leczenia.
Rzucona rękawica została podniesiona – w 1962 roku psychiatra Sven Jensen przeprowadził pierwszą w pełni kontrolowaną próbę terapii alkoholizmu LSD. Wyniki opierał na analizie 3 grup – pierwszy zespół alkoholików otrzymał LSD pod koniec pobytu w szpitalu (trwającego zazwyczaj kilka tygodni), drugi otrzymał terapię grupową. Trzecia grupa była leczona przez kolegów Jensena standardowo stosowaną terapią (sesje indywidualne, terapia środowiskowa, hospitalizacja). Eksperyment trwał dwa lata – sprawdzanie stanu pacjentów miało miejsce 6 i 18 miesięcy po badaniu. Wyniki pokazały, że 38 pacjentów z 58 osobowej grupy „LSD” (65%) pozostało trzeźwych przez cały okres po badaniu właściwym. Wynik całkiem wysoki, biorąc pod uwagę grupę drugą, gdzie kieliszka nie tknęło tylko 7 osób z 38 (18%). Jednak nawet ten wynik jest obiecujący, gdy spojrzymy na trzecią drużynę – abstynencja w 4 przypadkach na 35 (11%)…
W międzyczasie psychiatra Colin Smith rozpoczął swoje badanie. 24 ochotników zostało zaproszonych na 2-4 tygodniowy pobyt w szpitalu. We wczesnej fazie lekarz zachęcał ich do rozmowy na temat problemu alkoholowego. Podczas ostatnich dni tej wizyty pacjenci dostali pojedynczą dawkę od 200 do 400 mikrogramów LSD lub pół grama meskaliny. Wiedząc mniej więcej jak delikwenci mogą zareagować na narkotyk (omamy, przeładowanie zmysłów, błędna percepcja czasu…) Smith stworzył im środowisko pełne bodźców. Ochotnicy cały czas mieli za towarzysza pielęgniarkę bądź psychiatrę, mogli oddawać się malowaniu, ścinaniu kwiatów, słuchaniu muzyki, rozmowie. Po 8 godzinach, kiedy doświadczanie przestawało być tak dotkliwie inne, pacjenci wracali do swoich pokoi gdzie mogli wziąć lek na dobry sen. Następnego ranka proszeni zostali o sporządzenie pisemnego opisu swojego przeżycia.
Ochotnicy zostali jeszcze kilka dni w szpitalu, gdzie Smith radził im odnowić swoje znajomości w środowisku Anonimowych Alkoholików(2). Wyniki,sporządzone ze szczegółowych wywiadów tak z zainteresowanymi, jak i ich rodzinami czy przyjaciółmi, świadczyły jednoznacznie – nikomu się nie pogorszyło. 12 pacjentów pozostało na tym samym poziomie zaawansowania chronicznego picia, 6 pacjentów zanotowało poprawę swojej alkoholowej sytuacji a kolejna 6 pozostała w trzeźwości 3 miesiące i 3 lata po eksperymencie. Jednak badanie to nie tyle potwierdza skuteczność LSD jako leku, lecz pokazuje jak dużo zależy od społecznego zaangażowania wokół osoby chorej. Całkowita abstynencja wiązała się z pomocą klubu AA, rodziny, znajomych, ze zmianą otoczenia, przyzwyczajeń. To właśnie te wszystkie zachowania skojarzone z alkoholem okazały się czynnikami w znacznym stopniu skłaniającym do sięgnięcia po kieliszek.
ARF nie pozostało dłużne. Smart, Storm, Baker i Solours zaprojektowali eksperyment izolujący efekt narkotyku przed analizą jego skuteczności. Podawali LSD ochotnikom i następnie zasłaniali im oczy opaską lub/i fizycznie krępowali ich ruchy. Poinstruowali obserwatorów by nie kontaktowali się z osobami badanymi, stwarzając środowisko w minimalnym stopniu zanieczyszczające efekt działania narkotyku bodźcami. Badanie miało za zadanie wyjaśnić, czy to LSD ma właściwości terapeutyczne, czy to entuzjazm eksperymentatorów i obserwatorów wpływał na wyniki. Ochotnicy z badania ARF wykazali nikłą poprawę, jednak ogólnie nie była ona tak wielka jak wyniki terapii Hoffera i Osmonda. Konkluzją badania było oznaczenie LSD jako nieefektywnego środka terapeutycznego gdy jest on testowany w kontrolowanych warunkach, co z metodologiczną siłą było dość ciężką krytyką dla kwasowych opozycjonistów.
Lecz to właśnie do tej żelaznej metodologii przyczepiła się grupa z Saskatchewan. Stwierdzili oni, że sama konstrukcja eksperymentu wymuszała nieudolne wyniki terapii. Zmniejszenie komfortu przeżywanego doświadczenia powoduje pojawienie się reakcji lękowych, co utrudnia, lub wręcz uniemożliwia poprawne leczenie. Dodatkowo, z własnych doświadczeń wiedzą, że środowisko ma bardzo duży wpływ na proces zmiany – nie wiadomo czy narkotyk czy otoczenie jest ważniejsze, lecz trzeba oba czynniki brać pod uwagę. Dlatego też badanie ARF nie wyjaśniło charakterystyki terapii, lecz pokazało tylko, że istnieje jakaś reakcja na podanie LSD. Eksperymenty leciały dalej…
Dania, rok 1962 – publikacja badania, które we wnioskach konkluduje, że LSD powoduje u ochotników wysoki poziom lęku i niepokoju, co strachem skłania ich do pozostania w trzeźwości. Odbijają się więc echem wcześniejsze teorie o delirium tremens. Czechosłowacja, rok 1966 – badanie określa skuteczność LSD jako „dobrą” w przypadku leczenia zaburzeń osobowości.
Wracając do alkoholizmu, to psychiatrzy z USA pokusili się nawet o stworzenie podwójnej ślepej próby. W 1971 roku zostało przeprowadzone badanie na 135 chronicznych alkoholikach. „Psychodelic peak therapy”, jak nazwali ją twórcy, polegała na łączeniu psychoterapii z sesjami LSD które miały wyzwolić pozytywne doświadczenie prowadzące do wglądu. Prawdopodobnie inicjatorem samej idei był Stanislav Grof, który zajmował się taką właśnie „turbopsychoanalizą” u siebie w Czechosłowacji. Eksperyment polegał na podzieleniu pacjentów na 2 grupy – 450 mikrogramów oraz 50 mikrogramów LSD podawanego podczas sesji. Ochotnicy byli następnie sprawdzani 6, 12 i 18 miesięcy po skończeniu terapii w szpitalu. Grupa wysokiej dawki po 6 miesiącach statystycznie lepiej punktowała na skali ogólnego dostosowania oraz zachowania związanego z piciem. Później wyniki wyrównywały się, także kolejne okresy nie przedstawiały istotnej różnicy. Obie grupy jako całość wypadły jednak znacząco lepiej na tle grupy tylko hospitalizowanej. Im później jednak tym mniej tego typu badań zostało przeprowadzanych. Debata nad skutecznością trwa więc dalej.
Zwolennicy tej chemicznej terapii, wpadając w coraz bardziej filozoficzne wyjaśnienia zbliżają się do krawędzi głównego nurtu badań medycznych. Rozwój innych medykamentów, leków antypsychotycznych i antydepresyjnych sprawił, że leczenie farmakologiczne nabrało bardziej prostego i płytkiego wymiaru. Leki zaczęły dawać wymierne rezultaty w obniżaniu symptomów choroby potwierdzone wielokrotnie w kontrolowanych próbach przy coraz bardziej wyśrubowanych warunkach.
Terapia LSD jawiła się jako jeden intensywny punkt zwrotny zmieniający człowieka. Hoffer i Osmond wyszli z teorii o nierównowadze biologicznej u alkoholików, lecz wyjaśnienie to okazało się nie określać w całości tego, co działo się na sesjach. Częste odnoszenie się do Boga aż prosiło się by uwzględnić je w hipotezach wyjaśniających rezultaty, a wysoka skuteczność wykazywana przez sympatyków sprawiała, że LSD rosło do rangi prostej i pewnej metody zwalczenia alkoholowego problemu w całym społeczeństwie. Hurraoptymizm rozbił się o mur metodologii testów klinicznych, co do której narkotyk nie mógł się odnieść. Komentowanie wyników wczesnych badań pozwoliło jednak spopularyzować walkę z problemem alkoholowym, skłoniło badaczy do konstruowania coraz bardziej obiektywnych eksperymentów oraz zwróciło uwagę na kulturowe i społeczne aspekty tej choroby – co z kolei pozwoliło stworzyć prężnie i skutecznie działającą grupę Anonimowych Alkoholików.
Lecz dostrzec możemy też negatywne skutki szału na punkcie LSD. W 2002 roku National Health Service (NHS) zgodził się wypłacić 195.000 funtów 43 byłym pacjentom szpitala psychiatrycznego, ponieważ byli oni poddani terapii LSD w latach 1950-1970. Nie byli jednak alkoholikami, lecz osobami cierpiącymi na ciężką depresję, schizofrenię czy depresję poporodową. Psychiatrzy przesadzali więc ze stosowaniem „cudownego leku”, podobnie jak to miało miejsce z lobotomią.
LSD jest jedną z najbardziej aktywnych psychodelicznie znanych człowiekowi substancji. Jest toksyczna, zaburza percepcję nie tylko otaczającego nas świata, ale także tego wewnętrznego, wpływa na rozumienie, samoświadomość. Rezultat zażycia tego narkotyku zawsze jest niewiadomą – na pewno jednak jest on znaczący i głęboki, zwłaszcza w dużych dawkach. Wymienione wyżej eksperymenty rzeczywiście uwydatniają jakąś moc LSD, prześledzić muszę jednak jeszcze wielkość tej zmiany zachowania, bo coś mi się wydaje, że nie ogranicza się ona tylko do odstawienia wieczornego piwka.
A jak Wam się widzi taka terapia?
(1)Osmond, i inni, odkrywali odpowiednie dawkowanie poprzez eksperymentowanie na sobie.
(2)Sam Bill W., założyciel AA, po przeczytaniu wyników badań eksperymentował z LSD jako środkiem przeciwko chorobie alkoholowej. Po kilku sesjach przerwał, jako że kłóciło się to z jego rolą w organizacji poświęconej wytrwaniu w trzeźwości. Nie przestał jednak korespondować z Hoffnerem i Osmondem oraz zachęcać ich do przedstawiania koncepcji duchowości w terapii uzależnień.
Z ciekawostek:
Agresywne myszy pod wpływem LSD stają się bardziej agresywne, a te bardziej obronne, jeszcze spokojniejsze. LSD zdaje się więc wydobywać i wzmacniać najbardziej charakterystyczną cechę osobowości.
Agresywne myszy pod wpływem LSD stają się bardziej agresywne, a te bardziej obronne, jeszcze spokojniejsze. LSD zdaje się więc wydobywać i wzmacniać najbardziej charakterystyczną cechę osobowości.
Dyck, Erika. 2006. “‘Hitting Highs at Rock Bottom’: LSD Treatment for Alcoholism, 1950-1970.” Social History of Medicine 19, no. 2: 313-329. SocINDEX with Full Text, EBSCOhost (accessed February 16, 2010).
Krsiak M, Borgesova M, Kadlecova O. LSD-accentuated individual type of social behaviour in mice. Activitas Nervosa Superior [serial online]. August 1971;13(3):211-212. Available from: PsycINFO, Ipswich, MA.