Ethan Nadelmannn: - Od lat rozwija się ruch redukcji szkód oraz szerszy ruch na rzecz zmiany globalnej polityki narkotykowej. Raport Cardosa był przełomowy, bo pierwszy przeciwstawił się prohibicjonizmowi. W USA przełomem było to, że słowa "prohibicja" w kontekście narkotyków użyły w tytułach wielkie dzienniki - "New York Times" czy "The Wall Street Journal". Amerykanie zauważyli, że oprócz problemu narkotyków istnieje równoległy problem prohibicji. Przywołuje to oczywiste skojarzenia z prohibicją alkoholową, która poniosła klęskę.
USA uchodzą za głównych heroldów wojny z narkotykami. Dlaczego po marnych doświadczeniach prohibicji alkoholowej USA upiera się przy niej?
Ethan Nadelmann: - Odpowiedź składa się z czterech części: ignorancja, strach, przesądy i zysk.
Ignorancja jest cechą powszechną, np. przekonanie, że heroina jest demoniczną substancją, że uzależnia o wiele bardziej niż papierosy. To nie jest prawda, tytoń uzależnia bardziej, to jest zbadane. Tyle tylko, że tytoń zabija wolniej, z reguły dopiero w starszym wieku.
Po drugie, strach. Rodzice chcą swoje dzieci umieścić pod szczelnym kloszem. Boją się, że narkotyki ten klosz stłuką.
Przesądy są już bardziej typowo amerykańskim problemem. Powiem w skrócie. Gdybyśmy mieli w więzieniach więcej ludzi białych, nasza polityka narkotykowa zmieniłaby się już dawno. To taki bezwiedny rasizm.
To, że jedne narkotyki: alkohol i tytoń, są legalne, a inne nie, stało się w wyniku historycznie uwarunkowanych decyzji. Nie miały one nic wspólnego z naturą substancji, lecz z tym, kogo uważano za jej głównego konsumenta.
Czy pan np. wie, jaka grupa w latach 70. była głównym konsumentem opium? Otóż białe kobiety w średnim wieku. Brały masowo laudanum, opium w płynie i uzależniały się o wiele bardziej niż od kawy. Ale to był legalny lek, nie rodził strachu i nie trafiał w przesądy. Za to kiedy do USA przyjechali Chińczycy ze swoimi fajkami do opium, zaraz podniosła się obawa: co też ci Chińczycy mogą nam złego zrobić?
Pierwsze ustawy antynarkotykowe przyjmowały Kalifornia, Nevada i inne stany Południa, a wymierzone były w ludność czarną i imigrantów z Meksyku. W XIX w. coca-cola zawierała kokainę, pierwsze ustawy antykokainowe uchwalono dopiero w pierwszej dekadzie XX w., bo zażywali jej czarni. A pierwsze ustawy przeciw marihuanie w drugiej dekadzie, z powodu Meksykanów. Byli obcy, czyli znowu strach.
Przecież nawet w prohibicji alkoholu chodziło o konflikt między białymi-białymi Amerykanami, którzy przyjechali z Europy Północnej i Zachodniej w XVIII w. i na początku XIX w., i tymi już nie tak białymi, którzy przyjechali z Europy Wschodniej i Południowej w końcu XIX w. i na początku XX, jak Polacy, Żydzi, Grecy, Włosi.
- Pracodawcy się cieszyli, ludność już mniej. To tak jak dzisiaj z Meksykanami w USA. Oni zmieniają nasz sposób życia. Są zagrożeniem.
Picie alkoholu dziś nie jest już przestępstwem, póki nie jedziesz samochodem. Ale kokaina jest przestępstwem, nawet jak ją zażywasz w domu. Prawne rozróżnienie nie ma związku ze szkodliwością substancji, ale z tym, kto jej zażywa. To jest właśnie przesąd.
Uprzedzenie klasowe, etniczne, rasowe?
- Szczególnie rasowe. Ale także pokoleniowe.W latach 70. mieliśmy zbuntowaną młodzież, która paliła marihuanę i brała LSD, starsze pokolenie się tego obawiało. Ale gdyby ci starsi wtedy sami brali LSD i palili trawę, a ci młodzi zaczęli pić, byłoby odwrotnie.
No i w końcu zysk.
- W USA są dwie potężne siły. Pierwsza to związki zawodowe strażników więziennych. Druga to lobby prywatnego przemysłu więziennego, czyli firmy i ludzie, które budują i zarządzają więzieniami za wielkie pieniądze od rządu. Ten kompleks przemysłowy wart 100 mld dol. rocznie jest wielką siłą polityczną. Należą do niego m.in. prokuratorzy, dla których to bywa droga do polityki. W USA wielu polityków było kiedyś prokuratorami, np. Giuliani z Nowego Jorku. W Kalifornii nie ma polityka, który nie liczyłby się z kompleksem więziennym.
Dlaczego związek strażników więziennych miałby być zainteresowany represyjną polityką antynarkotykową?
- Bo im więcej ludzi siedzi w więzieniach, tym więcej miejsc pracy i tym więcej zarabiają za nadgodziny. To najlepiej zarabiająca grupa budżetowa w Kalifornii.
Rok temu zorganizowałem referenda w połowie stanów na temat polityki narkotykowej, m.in. w Kalifornii. Projekt dotyczył legalizacji marihuany, zastąpienia kar więzienia dla zatrzymanych za posiadanie opieką medyczną i przedterminowego zwalniania już skazanych za dobre sprawowanie. Sondaże mówiły, że dwie trzecie obywateli było za naszym projektem. Ale on oznaczał odebranie więzieniom ok. miliarda dolarów rocznie i skierowanie go do opieki zdrowotnej. W Kalifornii zmniejszyłoby to liczbę więźniów z 200 do 175 tys. i zaoszczędziłby podatnikom kilka miliardów dolarów rocznie. Zwycięstwo było prawie pewne. Ale w ostatnim miesiącu kampanii związek strażników dał na kampanię przeciw dwa miliony dolarów, drugie dwa miliony zebrali od kasyn, browarów i Republikanów. I wygrali.
Czy chce pan powiedzieć, że polityka narkotykowa dzisiaj niewiele ma wspólnego z wiedzą o skutkach zażywania narkotyków, a dużo z interesami różnych grup?
- Tak. W stanie Nowy Jork w latach 80. i 90. zbudowano wiele nowych więzień, populacja więzienna wzrosła z 20 do ponad 70 tys. Większość więzień zbudowano w północnej części stanu. To biedne, wiejskie okręgi, nie ma nowych firm, uniwersytetów. Republikanie mówili: ośrodek badawczy, centrum handlowe - proszę bardzo. Ale miejsca pracy przyniosą nam dopiero nowe więzienia i kasyna. Wtedy trzeba będzie zbudować motele dla rodzin odwiedzających, restauracje i bary, rozwinąć usługi.
Z prohibicją było podobnie. Po 14 latach uznaliśmy, że nic nie dała. Ale mentalność, która ją zrodziła, trwa do dziś.
Jest jeszcze czynnik quasi-religijny. Ruch na rzesz prohibicji był związany z ruchami religijnymi, głównie protestanckimi, które żywiły przekonanie, że moje ciało nie jest tak naprawdę moje, ale jest naczyniem bożym, które mam obowiązek utrzymywać w czystości.
No i w końcu jesteśmy społeczeństwem dobrobytu. Stać nas na finansowanie naszych przesądów i uprzedzeń, na nasze więzienia. USA mają mniej niż 5 proc. ludności świata, ale 25 proc. ludności za kratkami. W Ameryce w więzieniach siedzi 2,3 mln ludzi. Rosja jest druga.
My, Amerykanie, wsadzamy ludzi za kraty łatwiej, trzymamy ich tam dłużej, a kiedy już wyjdą, traktujemy ich jak obywateli drugiej kategorii. Skazany za posiadanie heroiny w kilku stanach nie może już do końca życia głosować w wyborach. W innych musi uzyskać zezwolenie.
Co się zmieniło za Baracka Obamy?
- Po pierwsze, mamy największy deficyt budżetowy od Wielkiej Depresji w latach 30. Pojawiła się więc presja na zmniejszenie populacji więziennej. Kilka tygodni temu parlament Kalifornii uchwalił reformę, która ma zmniejszyć liczbę więźniów. Bo deficyt budżetowy - jakieś 40 mld dol. - to już istne szaleństwo. Niedawno gubernator Schwarzenegger oświadczył nagle: - Potrzebujemy debaty na temat legalizacji narkotyków. Dlaczego? Bo jego spece od budżetu wyliczyli, że jak się zalegalizuje i opodatkuje marihuanę, to budżet zarobi ok. 1,3 mld dol. rocznie.
Najbardziej sławne w USA prawo narkotykowe zostało uchwalone w Nowym Jorku i nazywa się prawem Nelsona Rockefellera. Przez 12 lat walczyłem o zmianę tej ustawy. Wreszcie w tym roku udało nam się odnieść spore zwycięstwo. Dlaczego? Po pierwsze, Demokraci zastąpili Republikanów w senacie stanowym. A po drugie, mamy kryzys gospodarczy. Zwycięstwo polegało na znacznym zredukowaniu kar dla konsumentów i drobnych handlarzy, zapewnieniu uzależnionym lub skazanym opieki medycznej itd. Porzucenie przez USA prohibicji alkoholowej w 1933 r. też związane było z depresją gospodarczą.
Kolejny powód to fala przemocy w Meksyku - kraju strategicznego dla bezpieczeństwa USA. Ludzie zdali sobie sprawę z potęgi karteli meksykańskich. W grudniu gubernator Arizony, konserwatysta, oświadczył: - Ja co prawda nie popieram legalizacji marihuany, ale potrzebujemy debaty na ten temat. Dlaczego? Bo fachowcy policzyli, że połowa dochodów karteli meksykańskich jest z marihuany. W El Paso w Teksasie, na granicy z Meksykiem, rada miejska przyjęła w styczniu rezolucję wzywającą Kongres do debaty o legalizacji narkotyków. Bo na granicy szaleje przemoc karteli.
Kartele zarabiają na marihuanie? Nie na kokainie?
- To możliwe.
Kolejny powód zmian to oczywiście zmiana władzy z Republikanów na Demokratów w Kongresie USA. Wśród nich jest wyjątkowo dużo ludzi szczególnie postępowych w kwestii narkotyków. Nancy Pelosi, Barney Frank i inni potężni szefowie ważnych komisji rozumieją potrzebę zmian.
Na koniec, są obietnice, jakie w kampanii złożył sam Barack Obama. Mówił, że prawo jest zbyt represyjne i zbyt skierowane przeciw czarnym. Mówił, że marihuana może być uznanym lekarstwem. Że polityka nie może gwałcić ustaleń nauki. Że narkomania to sprawa bardziej zdrowia niż represji karnej. Z tych obietnic będzie się wywiązywał.
Pamiętajmy też, że ostatni trzej prezydenci zażywali narkotyki. Clinton jeszcze mówił, że palił trawkę, ale się nie zaciągał. Bush nie mówił nic, ale jego rzecznicy potwierdzali, że brał. Obamę zapytano, czy się zaciągał. Odpowiedział: - Owszem, a czyż nie o to w tym chodzi? To pokazuje zmianę mentalności.
Widać ją też w postępowaniu mojego pokolenia urodzonego w latach 50.i 60. Czego uczymy swoje dzieci? Marihuana? Pal sobie, ale lepiej wieczorem i nie za dużo. Alkohol? Okej, ale nigdy nie prowadź i nie przesadzaj. Halucynogenne? Jak chcesz, spróbuj, ale pod kontrolą. Papierosy? Mowy nie ma, chyba cię zabiję! Z tego nie sposób wyjść!
To wszystko razem oznacza, że kierunek polityki się zmienia. Ale to musi potrwać, jak wtedy, kiedy skręca wielki okręt oceaniczny, powoli, po dużym kole.
Wydaje się, że ruch na redukcji szkód, niestety, nie będzie miał wpływu na najgorsze zjawisko, czyli brutalny narkobiznes.
- Wielkiego wpływu mieć nie będzie. Jedyną drogą, żeby poradzić sobie z narkobiznesem i międzynarodowymi kartelami, jest podążanie w stronę legalizacji.
- Tak. W stanie Nowy Jork w latach 80. i 90. zbudowano wiele nowych więzień, populacja więzienna wzrosła z 20 do ponad 70 tys. Większość więzień zbudowano w północnej części stanu. To biedne, wiejskie okręgi, nie ma nowych firm, uniwersytetów. Republikanie mówili: ośrodek badawczy, centrum handlowe - proszę bardzo. Ale miejsca pracy przyniosą nam dopiero nowe więzienia i kasyna. Wtedy trzeba będzie zbudować motele dla rodzin odwiedzających, restauracje i bary, rozwinąć usługi.
Z prohibicją było podobnie. Po 14 latach uznaliśmy, że nic nie dała. Ale mentalność, która ją zrodziła, trwa do dziś.
Jest jeszcze czynnik quasi-religijny. Ruch na rzesz prohibicji był związany z ruchami religijnymi, głównie protestanckimi, które żywiły przekonanie, że moje ciało nie jest tak naprawdę moje, ale jest naczyniem bożym, które mam obowiązek utrzymywać w czystości.
No i w końcu jesteśmy społeczeństwem dobrobytu. Stać nas na finansowanie naszych przesądów i uprzedzeń, na nasze więzienia. USA mają mniej niż 5 proc. ludności świata, ale 25 proc. ludności za kratkami. W Ameryce w więzieniach siedzi 2,3 mln ludzi. Rosja jest druga.
My, Amerykanie, wsadzamy ludzi za kraty łatwiej, trzymamy ich tam dłużej, a kiedy już wyjdą, traktujemy ich jak obywateli drugiej kategorii. Skazany za posiadanie heroiny w kilku stanach nie może już do końca życia głosować w wyborach. W innych musi uzyskać zezwolenie.
Co się zmieniło za Baracka Obamy?
- Po pierwsze, mamy największy deficyt budżetowy od Wielkiej Depresji w latach 30. Pojawiła się więc presja na zmniejszenie populacji więziennej. Kilka tygodni temu parlament Kalifornii uchwalił reformę, która ma zmniejszyć liczbę więźniów. Bo deficyt budżetowy - jakieś 40 mld dol. - to już istne szaleństwo. Niedawno gubernator Schwarzenegger oświadczył nagle: - Potrzebujemy debaty na temat legalizacji narkotyków. Dlaczego? Bo jego spece od budżetu wyliczyli, że jak się zalegalizuje i opodatkuje marihuanę, to budżet zarobi ok. 1,3 mld dol. rocznie.
Najbardziej sławne w USA prawo narkotykowe zostało uchwalone w Nowym Jorku i nazywa się prawem Nelsona Rockefellera. Przez 12 lat walczyłem o zmianę tej ustawy. Wreszcie w tym roku udało nam się odnieść spore zwycięstwo. Dlaczego? Po pierwsze, Demokraci zastąpili Republikanów w senacie stanowym. A po drugie, mamy kryzys gospodarczy. Zwycięstwo polegało na znacznym zredukowaniu kar dla konsumentów i drobnych handlarzy, zapewnieniu uzależnionym lub skazanym opieki medycznej itd. Porzucenie przez USA prohibicji alkoholowej w 1933 r. też związane było z depresją gospodarczą.
Kolejny powód to fala przemocy w Meksyku - kraju strategicznego dla bezpieczeństwa USA. Ludzie zdali sobie sprawę z potęgi karteli meksykańskich. W grudniu gubernator Arizony, konserwatysta, oświadczył: - Ja co prawda nie popieram legalizacji marihuany, ale potrzebujemy debaty na ten temat. Dlaczego? Bo fachowcy policzyli, że połowa dochodów karteli meksykańskich jest z marihuany. W El Paso w Teksasie, na granicy z Meksykiem, rada miejska przyjęła w styczniu rezolucję wzywającą Kongres do debaty o legalizacji narkotyków. Bo na granicy szaleje przemoc karteli.
- To możliwe.
Kolejny powód zmian to oczywiście zmiana władzy z Republikanów na Demokratów w Kongresie USA. Wśród nich jest wyjątkowo dużo ludzi szczególnie postępowych w kwestii narkotyków. Nancy Pelosi, Barney Frank i inni potężni szefowie ważnych komisji rozumieją potrzebę zmian.
Na koniec, są obietnice, jakie w kampanii złożył sam Barack Obama. Mówił, że prawo jest zbyt represyjne i zbyt skierowane przeciw czarnym. Mówił, że marihuana może być uznanym lekarstwem. Że polityka nie może gwałcić ustaleń nauki. Że narkomania to sprawa bardziej zdrowia niż represji karnej. Z tych obietnic będzie się wywiązywał.
Pamiętajmy też, że ostatni trzej prezydenci zażywali narkotyki. Clinton jeszcze mówił, że palił trawkę, ale się nie zaciągał. Bush nie mówił nic, ale jego rzecznicy potwierdzali, że brał. Obamę zapytano, czy się zaciągał. Odpowiedział: - Owszem, a czyż nie o to w tym chodzi? To pokazuje zmianę mentalności.
Widać ją też w postępowaniu mojego pokolenia urodzonego w latach 50.i 60. Czego uczymy swoje dzieci? Marihuana? Pal sobie, ale lepiej wieczorem i nie za dużo. Alkohol? Okej, ale nigdy nie prowadź i nie przesadzaj. Halucynogenne? Jak chcesz, spróbuj, ale pod kontrolą. Papierosy? Mowy nie ma, chyba cię zabiję! Z tego nie sposób wyjść!
To wszystko razem oznacza, że kierunek polityki się zmienia. Ale to musi potrwać, jak wtedy, kiedy skręca wielki okręt oceaniczny, powoli, po dużym kole.
Wydaje się, że ruch na redukcji szkód, niestety, nie będzie miał wpływu na najgorsze zjawisko, czyli brutalny narkobiznes.
- Wielkiego wpływu mieć nie będzie. Jedyną drogą, żeby poradzić sobie z narkobiznesem i międzynarodowymi kartelami, jest podążanie w stronę legalizacji.
Robi się małe kroki. Najpierw Szwajcaria, a potem kilka innych państw w Europie zalegalizowały ograniczony rynek narkotyków dla ludzi uzależnionych. Nie muszą kupować od mafii, ale w higienicznych warunkach w klinikach, a jeszcze to postępowanie ma tę zaletę, że zmienia pogląd ludzi na uzależnienie i zdejmuje z czarnego rynku tę atrakcyjną otoczkę zakazanego owocu. Nie sposób z dnia na dzień przejść ze świata prohibicji do świata legalizacji. Cele muszą być stopniowane i ograniczone.
USA uchodzą za największy rynek odbiorców odpowiedzialny za wzrost podaży w krajach produkujących.
- Udział rynku USA w globalnym popycie na kokainę i heroinę spada. Afganistan jest największym producentem heroiny - ok. 90 proc. rynku światowego - ale tylko niewielka część trafia do USA. Jej największym konsumentem jest... Iran.
Dzisiaj narkobiznes oraz zwalczający go aparat prawa i represji żywią się i napędzają wzajemnie, to dwie skrajne siły zainteresowane w gruncie rzeczy zachowaniem status quo, a nie rozwiązywaniem sedna sprawy, czyli kwestią zdrowia ludzi. Uczynienie z narkotyków przede wszystkim sprawy zdrowia publicznego odbierze obu siłom część władzy. To jest praca na pokolenia, ale konieczna. Być może przyszłość należy do syntetycznych narkotyków, farmakologii, nie do kokainy czy heroiny. I wtedy policja nie będzie miała nic do tego. Najważniejsza stanie się informacja o naturze i skutkach używania narkotyków i edukacja, nie ściganie.
USA uchodzą za największy rynek odbiorców odpowiedzialny za wzrost podaży w krajach produkujących.
- Udział rynku USA w globalnym popycie na kokainę i heroinę spada. Afganistan jest największym producentem heroiny - ok. 90 proc. rynku światowego - ale tylko niewielka część trafia do USA. Jej największym konsumentem jest... Iran.
Dzisiaj narkobiznes oraz zwalczający go aparat prawa i represji żywią się i napędzają wzajemnie, to dwie skrajne siły zainteresowane w gruncie rzeczy zachowaniem status quo, a nie rozwiązywaniem sedna sprawy, czyli kwestią zdrowia ludzi. Uczynienie z narkotyków przede wszystkim sprawy zdrowia publicznego odbierze obu siłom część władzy. To jest praca na pokolenia, ale konieczna. Być może przyszłość należy do syntetycznych narkotyków, farmakologii, nie do kokainy czy heroiny. I wtedy policja nie będzie miała nic do tego. Najważniejsza stanie się informacja o naturze i skutkach używania narkotyków i edukacja, nie ściganie.